Jan Himilsbach - Łzy Sołtysa i inne opowiadania, e-booki, książki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
·
Łzy Sołtysa
W nocy zaczął siępić drobny deszcz. Tego dnia w celi było ciemniej niż w słoneczne dni. Przez kosz, zawieszony za kratami do wewnątrz, wpadało niewiele dziennego światła i dlatego zapalono światło. Po zasłaniu łóżek i porannej toalecie w milczeniu oczekiwali na apel, a potem na śniadanie. Dla Borysa był to ostatni apel przed opuszczeniem wiezienia. Po śniadaniu otworzono cele i wszyscy z oddziału wyszli na korytarz, ustawili się w dwójki, przyszli strażnicy i poprowadzili ich do warsztatów. W celi pozostał jedynie Borys. Spakował bez pośpiechu swoje rzeczy w koc i cierpliwie czekał, aż oddziałowy przyjdzie po niego. Przyszedł około południa.
- Tadeusz Nowakowski - powiedział oddziałowy.
- Tak jest.
- Spakowany? -Tak jest.
- To idziemy.
Borys wziął swój węzełek i wyszedł na korytarz. Dozorca zamknął cele. i poprowadził go na dół, a potem przez dziedziniec do magazynu mundurowego. Za piąć paczek papierosów odprasowali Borysowi spodnie i kurtkę-wiatrówkę, dali mu pastę, do butów. Po półgodzinie Borys w białej koszuli, krawacie, odprasowanych spodniach i lekkich pantoflach na nogach, z neseserem w ręku, prowadzony przez oddziałowego przeszedł do pomieszczeń dyrekcji więziennej. Tu skrupulatnie przeszukano mu kieszenie w poszukiwaniu jakiegoś grypsu. Nie sprzeciwiał się. Po rewizji usiadł
na ławce i zapalił papierosa. Wypisywanie akt więziennych trwało kilkanaście minut. Na koniec oddano mu depozyt. Pieniędzy zarobionych było ponad trzy tysiące złotych, stary dowód osobisty i kilka drobiazgów. Kiedy już wychodził ze zwolnieniem więziennym w ręku, milicjanci wprowadzili do pomieszczeń administracji trzech aresztowanych.
Borys wyszedł za bramę, na ulicą obcego miasta. Nagłe zetknięcie się z wolnością zaskoczyło go. Stał na pustej ulicy bezradny jak dziecko, nic wiedząc, w którą stronę ruszyć. Spojrzał za siebie na zimne mury więzienia. Wstrząsnął nim nieprzyjemny dreszcz. Zapragnął być jak najdalej od tego miejsca. Ruszył w prawo od bramy. Szedł szybko, nie odwracając się, z głową wtuloną w ramiona. Przy załamaniu ulicy przeczytał napis. Brzmiał romantycznie: „Aleja Słoneczna". Borys uśmiechnął się gorzko. Więzienie pozostało daleko za nim. Tak doszedł do centrum miasta. Mimo wczesnego popołudnia poczuł głód. Wszedł do pierwszej napotkanej restauracji. Przy zastawionych wódką stolikach siedzieli wytatuowani mężczyźni. Usiadł przy jakimś stole. Podeszła kelnerka, zamówił setkę wódki, piwo i kotlet schabowy z kapustą. W lustrze naprzeciw dostrzegł swoje odbicie. Twarz miał bladą, prawie pożółkłą. Kelnerka postawiła przed nim zamówienie. Zapłacił zanim odeszła od stolika. Jednym haustem wypił alkohol i popił piwem. Potem wziął się do jedzenia. Po obiedzie zapalił papierosa i opuścił restaurację. Szedł wolno nic spiesząc się. Przystawał przy witrynach sklepowych. Wszedł do sklepu z pamiątkami i kupił sobie portfel na dokumenty i pieniądze. Jakiegoś przechodnia zapytał o drogę na dworzec, tamten długo i zawile zaczął mu tłumaczyć, którędy ma iść, jak to zwykle bywa najpierw w prawo, potem w lewo, i jeszcze raz w lewo. Borys niewiele zrozumiał z tych wyjaśnień, jednak poszedł we wskazanym kierunku. Potem kierował się odgłosami gwizdów lokomotyw i przetaczanych wagonów. Niebawem znalazł się na dworcu.
W ogromnej poczekalni ze ścianami wykładanymi kwadracikami kolorowej glazury, w której hulał wiatr, poruszając płaczliwie wahadłowymi drzwiami, na szerokich ławkach ustawionych pośrodku siedziało kilku podróżnych, udających się zapewne w dalszą drogę, i kilka okutanych bab z podmiejskim bagażem.
Borys podszedł do tablicy z rozkładem jazdy pociągów i zadzierając głowę począł czytać miejscowości wypisane na rozkładzie. Było mu obojętne dokąd ma jechać, byleby jak najszybciej opuścić to miasto. Podszedł do okratowanego okienka kasy, gdzie siedziała korpulentna blondynka.
- Na Śląsk poproszę - powiedział Borys.
- Dokąd? - spytała zdziwiona kobieta.
- Wszystko jedno dokąd.
- Z przesiadką w Warszawie - powiedziała. - Bezpośredniego połączenia ze Śląskiem nie mamy.
- Niech będzie z przesiadką - zgodził się Borys i podał jej kredytowany bilet. Kobieta zapatrzona w twarz Borysa odruchowo przystawiła pieczęć i oddała bilet Borysowi.
Chwilę pokręcił się po stacji i wyszedł na miasto. Do odjazdu pociągu pozostały jeszcze trzy godziny. Chodził obcymi ulicami aż do zmęczenia. W kiosku ulicznym kupił bułki z kiełbasą na drogę i dwie butelki piwa. Na kwadrans przed odjazdem wsiadł do podstawionego pociągu. Jakiś czas siedział samotnie w przedziale, dopiero przed samym odjazdem wszedł młody ksiądz. Z miłym uśmiechem spytał Borysa, czy są wolne miejsca. Borys w milczeniu skinął głową.
Po drodze przybywało ludzi. Wsiadali prawic na każdej stacji, tak że kiedy późnym wieczorem zbliżali się do Warszawy, wszystkie miejsca w przedziale były zajęte, nawet na korytarzu było tłoczno.
W Warszawie Borys postanowił zatrzymać się kilka dni. W dworcowym biurze informacji zapytał o nocleg. Skierowano go do Domu Turysty. Przydzielono mu łóżko
w pokoju zbiorowym. Spala tu już jakaś wycieczka. Zajął wolne łóżko, ale nie od razu się położył. Zostawił swoje rzeczy i wyszedł na miasto. Deszcz przestał padać. W mokrym asfalcie jezdni odbijały się światła latarni ulicznych i neony sklepowe. Szedł przed siebie, bez celu, opustoszałymi ulicami. Co jakiś czas mijały go wolno radiowozy milicyjne, a raz nawet polewaczka zraszająca już i tak mokrą jezdnię. Późno wrócił do hotelu, po ciemku, nic zapalając światła, rozebrał się i wsunął pod koc. Rano, kiedy się obudził, był sam, wycieczkowicze wynieśli się już na zwiedzanie miasta. Borys wyskoczył z pościeli, obmył się szybko, ubrał i zszedł na dół. W recepcji zostawił torbę podróżną, w kiosku kupił poranną prasę i poszedł do przyhotelowej restauracji na śniadanie. Było to pierwsze wolnościowe śniadanie. Obsłużyła go młoda, sympatyczna kelnerka. Po raz pierwszy od dwóch lat zjadł to, na co miał ochotę. Potem zamówił kawę i jął przeglądać gazety. Po przejrzeniu pierwszych stron nieco dłużej zatrzymał się na ogłoszeniach, gdzie poszukiwano pracowników.
Jedno ogłoszenie szczególnie przykuło jego uwagę. Oto fabryka traktorów w Ursusie ogłosiła zapotrzebowanie na tokarzy, stawki w akordzie według układu zbiorowego w przemyśle maszynowym.
Borys dokończył kawę, zapłacił rachunek, zwinął gazetę, wetknął ją do kieszeni kurtki i wyszedł na miasto. Dzień był podobny do poprzedniego. Niebo zasnute ciężkimi, czarnymi chmurami, ale deszcz nic padał. Było jeszcze dość wcześnie i Borys postanowił przejść się pieszo na dworzec. Po kilkunastu minutach jazdy pociągiem znalazł się na miejscu. W bramie wypisano mu przepustkę do działu zatrudnienia. Poszedł we wskazanym kierunku. Zakład był rozległy. W parku w równych rzędach st...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]