James Patterson - Czwarty lipca, biblioteka, Ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Polecamy powieści Jamesa Pattersona
DOM PRZY PLAŻY
KRZYŻOWIEC
MIESIĄC MIODOWY
TRZY OBLICZA ZEMSTY
RATOWNIK
CZWARTY LIPCA
Z Alexem Crossem
FIOŁKI SĄ NIEBIESKIE
CZTERY ŚLEPE MYSZKI
WIELKI ZŁY WILK NA SZLAKU TERRORU
PIĄTA KSIĘŻNICZKA
DROGA PRZY PLAŻY
SĘDZIA I KAT
Z Alexem Crossem
MARY, MARY
KOLEKCJONER
W SIECI PAJĄKA
CROSS
PATTERSON
MAXINE PAETRO
Czwarty lipca
Podziękowania i wyrazy wdzięczności składamy: kapitanowi Richardowi Conklinowi, wzorowemu policjantowi z Biura
Śledczego Departamentu Policji w Stamford w stanie Connecticut, oraz doktorowi Humphreyowi Germaniukowi, lekarzowi
sądowemu w hrabstwie Trumbell w stanie Ohio, cieszącemu się powszechnym szacunkiem nauczycielowi anatomii
patologicznej i doskonałemu praktykowi. Za cenne wskazówki jesteśmy winni specjalne podziękowanie Mickeyowi
Shermanowi, wybitnemu obrońcy w sprawach kryminalnych.
Jesteśmy także wdzięczni Lynn Colomello, Ellie Shurtleff, Lindzie Guynup Dewey i Yukie Kito za ich nieocenioną pomoc
w korzystaniu ze źródeł Internetu.
Strona internetowa Jamesa Pattersona:
com
James
Część 1
Nie ma sprawiedliwości
Rozdział 1
Był powszedni dzień, dochodziła czwarta rano, kiedy Jacobi zajechał naszym samochodem przed Lorenzo —
był to niechlujny, wynajmowany na godziny „turystyczny" hotel w dzielnicy Tenderloin w San Francisco, która
jest tak zakazana, że nawet słońce nie dociera do jej uliczek. Nim tam dojechaliśmy, krążyły mi po głowie różne
domysły.
Przy krawężniku stały już trzy czarno-białe wozy policyjne, a Conklin, pierwszy policjant, który znalazł się
na miejscu, ogradzał taśmą całą strefę. Pomagał mu w tym inny funkcjonariusz, nazwiskiem Les Arou.
· Kto jest ofiarą? — zapytałam obu policjantów.
·
Biały mężczyzna, pani porucznik. Niecałe dwadzieścia lat, wyłupiaste oczy, załatwiony na amen —
zameldował Conklin. — Pokój dwadzieścia jeden. Nie ma śladów włamania. Ofiara jest w wannie, tak
samo jak poprzednia.
Po wejściu do hotelu poczuliśmy odór moczu i wymiotów. Nie było boyów hotelowych, windy ani żadnej
obsługi. Nocni goście wycofali się w mrok korytarza, z wyjątkiem młodej prostytutki, która odciągnęła
Jacobiego na stronę.
— Daj mi dwadzieścia dolarów — powiedziała do niego. —
Mam licencję.
Jacobi dał jej dziesiątkę w zamian za karteczkę, po czym
9
zwrócił się do recepcjonisty z pytaniami dotyczącymi ofiary: czy była w towarzystwie, czy miała kartę
kredytową, czy ćpała? Obeszłam łukiem chwiejącego się na klatce schodowej narkomana i wspięłam się na
drugie piętro. Drzwi do pokoju 21 były otwarte, pilnował ich żółtodziób policyjny.
· Dobry wieczór, porucznik Boxer.
· Już jest rano, Keresty.
·
Tak jest, proszę pani — odparł potulnie, odnotowując moje przyjście i podsuwając mi formularz do
podpisu.
W kwadratowym pokoju o boku trochę ponad trzy i pół metra było ciemniej niż na korytarzu. Bezpiecznik był
przepalony, a cienkie zasłony na tle oświetlonych latarniami okien wyglądały jak zjawy. Uważałam, by na nic nie
nadepnąć, i próbowałam odgadnąć, co w tym wnętrzu stanowiło ślady zbrodni, a co nie. Było tu cholernie dużo
różnych rzeczy, lecz światła bardzo mało.
Promień latarki oświetlił po kolei potłuczone fiolki na podłodze, materac ze starymi plamami krwi, sterty śmieci
i mnóstwo porozrzucanej odzieży. W rogu pokoiku znajdowało się coś w rodzaju kuchenki. Płytka była
jeszcze gorąca, a na dnie zlewu leżały narkomańskie akcesoria. Powietrze było gęste, niemal lepkie.
Powiodłam snopem światła po kablu przedłużacza. Był włączony do gniazdka przy zlewie, przechodził pod
zapchaną umywalką i kończył się w wannie.
Kiedy zobaczyłam martwego chłopca, poczułam skurcz żołądka. Miał jasne włosy, bezwłosą pierś, był nagi i
chudy. Na pół leżał w wannie, pod nosem i na wargach zebrała mu się piana. Przewód elektryczny prowadził do
archaicznego tostera, polśniewającego pod powierzchnią wody.
·
Cholera — zaklęłam, patrząc na Jacobiego, który wszedł do łazienki. — Znów to samo.
· Upieczony na amen — stwierdził.
Jako szef wydziału zabójstw, nie miałam w swoich obowiązkach zajmowania się pracą detektywistyczną
loco
crimini,
ale w takich przypadkach jak ten po prostu nie umiałam trzymać się na dystans.
10
Kolejny chłopak został zabity prądem. Dlaczego? Czy stał się przypadkową ofiarą przemocy, czy było w tym
coś osobistego? Wyobraziłam sobie, jak zwijał się z bólu, kiedy przez jego ciało płynął prąd, który zatrzymał
serce.
Nogawki moich spodni nasiąkały coraz wyżej wodą, zebraną na popękanej kafelkowej podłodze. Uniosłam
stopę i zamknęłam nią drzwi łazienki, wiedząc z góry, co na nich zobaczę. Drzwi zareagowały wysokim
piskiem zawiasów, które z całą pewnością nigdy nie były oliwione.
Na drzwiach widniały trzy słowa, napisane sprayem. Po raz drugi w ciągu paru tygodni patrzyłam na ten sam
napis, zastanawiając się, co może oznaczać.
NIE MA SPRAWIEDLIWOŚCI.
Rozdział 2
Przypadek mógłby wskazywać na szczególnie makabryczne samobójstwo, gdyby nie to, że brakowało
pojemniczka ze sprayem. Usłyszałam, że Charlie Clapper i jego ekipa kryminalistyczna zaczynają w pokoju obok
wypakowywać swój sprzęt. Stanęłam z boku, gdy fotograf robił zdjęcia ofiary, po czym wyjęłam z kontaktu
wtyczkę kabla.
Charlie zmienił przepalony bezpiecznik.
— Dzięki Ci, Boże — mruknął, kiedy wreszcie w tym
straszliwym wnętrzu zabłysło światło.
Byłam zajęta przetrząsaniem odzieży ofiary w poszukiwaniu jakiegokolwiek dowodu tożsamości, gdy w
drzwiach stanęła Claire Washburn, naczelny lekarz sądowy San Francisco i moja najbliższa przyjaciółka.
— Obrzydliwość — powiedziałam, kiedy weszłyśmy do
łazienki. Claire jest oazą ciepła w moim życiu, osobą bliższą
mi od mojej własnej siostry. — Chyba tego nie wytrzymam.
— Co chcesz zrobić? — zapytała łagodnie.
Przełknęłam z trudem, usiłując pokonać zaciskającą mi gardło
obręcz. Pogodziłam się w życiu z wieloma rzeczami, ale nigdy nie zdołałam się ppgodzić z zabijaniem dzieci.
— Mam ochotę wyj&ć zatyczkę z wanny.
12
W jasnym świetle ofiara wyglądała na jeszcze bardziej zmaltretowaną. Claire przykucnęła obok wanny,
wcisnąwszy swoje obfite kształty w przestrzeń odpowiednią dla kogoś przynajmniej o połowę chudszego.
— Obrzęk płucny — orzekła, obejrzawszy z bliska różową
pianę u wylotu nosa i jamy ustnej. Przyjrzała się drobnym
siniakom wokół oczu i na wargach. — Dostał niezły wycisk,
zanim zabili go prądem.
Wskazałam na głębokie, pionowe przecięcie na kości policzkowej.
· A to skąd się wzięło?
·
Przypuszczam, że od rączki tostera. Wygląda na to, że grzmocili chłopaka opiekaczem, zanim wrzucili
go do wody.
Ręka denata spoczywała na brzegu wanny. Claire podniosła ją delikatnie i przekręciła.
·
Nie ma stężenia pośmiertnego. Ciało jest nadal ciepłe, a zsinienie blednie. Nie żyje najwyżej od
dwunastu godzin, prawdopodobnie nie dalej niż od sześciu. Brak wyraźnych oznak, kiedy nastąpiła
śmierć. — Przesunęła ręką po zmierzwionych włosach chłopca, po czym palcami w rękawiczce uniosła
siną górną wargę. — Dawno nie był u dentysty. Może to zbieg?
· Może. — Zamyśliłam się i przez dobrą minutę milczałam.
· Nad czym się zastanawiasz, Linds?
— Mam wrażenie, że to mój kolejny John Doe.
Przypomniałam sobie bezdomnego nastolatka, Johna Doe,
który został zamordowany w podobnym miejscu, wkrótce po rozpoczęciu przeze mnie pracy w wydziale
zabójstw. To była jedna z moich najtrudniejszych spraw, a jego śmierć, mimo upływu dziesięciu lat, nadal mnie
dręczyła.
— Więcej będę mogła powiedzieć dopiero wtedy, gdy ten
młody człowiek znajdzie się na moim stole — oświadczyła
Claire.
Jacobi po raz drugi wetknął głowę do łazienki.
— Informator doniósł, że zapamiętana część numeru tablicy
rejestracyjnej należy do mercedesa — powiedział. — Znów czarnego.
Czarnego mercedesa zauważono przy okazji innego zabójstwa dokonanego prądem. Poczułam przypływ
adrenaliny. Sprawa nabrała dla mnie osobistego znaczenia. Postanowiłam sama wytropić zbrodniarza, który
zabijał chłopców, i zamknąć go, zanim zdąży zrobić to znowu.
Rozdział 3
13
Minął tydzień od koszmarnego zabójstwa w hotelu Lorenzo. Technicy kryminalistyczni ciągle jeszcze
borykali się z obfitością śladów w pokoju 21, a zapamiętane przez naszego informatora trzy cyfry tablicy
rejestracyjnej były albo nieprawdziwe, albo tylko częściowo prawdziwe. Co do mnie, budziłam się co rano
wściekła i w ponurym nastroju, bo śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Myśl o zabitych chłopcach prześladowała mnie przez całą drogę do Susie, gdzie umówiłam się wieczorem z
dziewczynami. U Susie była lokalem w bliskim sąsiedztwie, gdzie serwowano ostro przyprawione, lecz smaczne
potrawy karaibskie, jasnym, tętniącym życiem miejscem o kolorowych ścianach wymalowanych gąbką.
Jill, Claire, Cindy i ja traktowałyśmy ten lokal jako azyl i miejsce spotkań naszego klubu. Nasze szczere
rozmowy, nieskrępowane zależnościami służbowymi ani procedurami postępowania, często były jedynym
sposobem uniknięcia tygodni biurokratycznego bicia piany. U Susie rodziły się pomysły rozwiązania wielu
spraw.
Zobaczyłam z daleka Claire i Cindy w „naszym" boksie na tyłach lokalu. Claire zaśmiewała się z jakiejś
historyjki Cindy, co było wspaniałym widowiskiem, gdyż Claire była urodzoną
15
śmieszką, a Cindy dowcipną dziewczyną i najlepszym reporterem „Chronicie" od spraw kryminalnych.
Brakowało oczywiście Jill.
·
Zamawiam to samo co wy — oznajmiłam, wślizgując się do boksu obok Claire. Na stole stał dzbanek z
margaritą i cztery szklanki. Dwie z nich były puste. Nalałam sobie do szklanki i spojrzałam na moje
przyjaciółki, odczuwając niemal magiczną więź, która nas połączyła po wszystkim, przez co razem prze-
szłyśmy.
·
Wyglądasz, jakby trzeba ci było zrobić kroplówkę — zażartowała Claire.
·
I tak się czuję. Wbij mi igłę. — Wypiłam łyk lodowatego koktajlu, otworzyłam leżącą przy łokciu Cindy
gazetę i zaczęłam ją przeglądać. Na siedemnastej stronie, w dziale miejskim, znalazłam notatkę
zatytułowaną: POSZUKUJE SIĘ INFORMACJI W SPRAWACH ZABÓJSTW W DZIELNICY
TENDERLOIN.
·
Moim zdaniem ten temat jest ważny — powiedziałam.
·
Zabici włóczędzy nie trafiają na pierwsze strony — mruknęła współczująco Cindy.
·
To wszystko wygląda bardzo dziwnie — oświadczyłam. — Z jednej strony mamy za dużo informacji.
Siedem tysięcy odcisków palców, włosy, włókna, tonę bezużytecznego DNA z dywanu, którego nie
czyszczono od czasu, gdy Nixon był dzieckiem. — Przerwałam na moment, by zdjąć gumkę z kucyka i
roztrząsnąć włosy. — Z drugiej strony przy takiej liczbie potencjalnych donosicieli, jacy kręcą się po
dzielnicy Tenderloin, trafiliśmy tylko na jeden gówniany ślad.
·
Chujowo, Linds. — Cindy popatrzyła na mnie. — Czy Tracchio siedzi ci na tyłku?
·
Nie — odparłam, odpędzając wspomnienie o dzielnicy Tenderloin stukaniem palcem po stole. — Jak
pisze zabójca, nie ma sprawiedliwości.
·
Pofolguj sobie, kochanie — próbowała uspokoić mnie Claire. — Z czasem się w to wgryziesz. Zawsze
ci się udaje.
16
·
W porządku, koniec tematu. Jill zrobiłaby mi piekło za narzekanie.
·
Na pewno powiedziałaby: „To żaden problem" — zaśmiała się Cindy, wskazując na puste krzesło.
Podniosłyśmy szklanki i trąciłyśmy się.
· Za Jill! — zawołałyśmy równocześnie.
Napełniwszy jej szklankę, po kolei wypiłyśmy z niej po łyku — ku pamięci Jill Bernhardt, zastępcy
prokuratora okręgowego i naszej najbliższej przyjaciółki, która została zamordowana zaledwie przed kilkoma
miesiącami. Bardzo nam jej brakowało, czemu dałyśmy wyraz, dzieląc się wspomnieniami. Tymczasem
kelnerka Loretta zastąpiła pusty dzbanek po mar-garicie pełnym.
— Widzę, że jesteś cała rozświergotana — powiedziałam
do Cindy, kiedy zrelacjonowała nam swoje ostatnie przeżycia.
Poznała nowego faceta, hokeistę z zespołu Rekinów w San
Jose, w związku z czym była w doskonałym nastroju. Claire i ja
wypytywałyśmy ją o szczegóły przy dźwiękach strojącego
instrumenty zespołu reggae i po chwili wszystkie śpiewałyśmy
piosenkę Jimmy'ego Cliffa, wybijając takt łyżeczkami na
szklankach.
Margarita działała rozluźniaj ąco i wkrótce wszystkie trzy byłyśmy odprężone. Nagle odezwał się mój nextel.
Dzwonił Jacobi.
—- Spotkajmy się na ulicy, Boxer. Jestem przecznicę od ciebie. Mamy namiar na mercedesa.
Mogłam odpowiedzieć: „Jedź sam. Jestem po służbie". Ale to była moja sprawa, więc nie zrobiłam tego.
Zostawiwszy na stole trochę drobnych, posłałam dziewczynom pocałunki i ruszyłam ku wyjściu. Morderca
mylił się przynajmniej co do jednego: sprawiedliwość nie umarła.
Rozdział 4
Usiadłam obok Jacobiego w naszym nieoznakowanym szarym crown vicu.
· Dokąd jedziemy? — zapytałam.
·
Do dzielnicy Tenderloin — powiedział. — Zauważono, że kręci się tam czarny mercedes. W takiej
dzielnicy tej klasy wóz rzuca się w oczy.
Inspektor Warren Jacobi był dawniej moim partnerem. Zniósł dobrze mój awans, mimo że był ode mnie o
dziesięć lat starszy i miał o siedem lat dłuższy staż służbowy. Nadal prowadziliśmy razem specjalne sprawy i
choć mi podlegał, czułam się zobowiązana uderzyć się w piersi.
·
Wypiłam trochę U Susie.
·
Piwa?
·
Margarity.
·
Trochę to znaczy ile?
·
Półtorej szklanki — odparłam, nie przyznając się do jednej trzeciej, którą wypiłam za Jill.
·
Dasz radę mi towarzyszyć?
·
Oczywiście. Czuję się dobrze.
·
Nie pozwolę ci prowadzić.
·
Nie będę się upierała.
·
Na tylnym siedzeniu jest termos
18
· Z kawą?
·
Nie. Pusty, dla ciebie, jeśli będziesz chciała się wysikać, bo nie mamy czasu na zatrzymywanie się.
Roześmiałam się i sięgnęłam po termos. Jacobi był specjalistą od niewybrednych żartów. Kiedy skręciliśmy z
Mission na południe w Szóstą Ulicę, zauważyłam w strefie jednogodzinnego parkowania samochód
odpowiadający opisowi.
· Spójrz, Warren. To nasz pupilek.
· Masz dobre oko, Boxer.
Nie licząc nagłego skoku mojego ciśnienia, nic na Szóstej Ulicy nie nastąpiło. Przed nami ciągnął się rząd
ponurych witryn sklepowych i pustych jednopokojowych mieszkań z oknami zabitymi dyktą. Po jezdni snuli się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl