James Martin Conroyd - Pod purpurowym niebem, E-booki, mangi i czasopisma

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

James Martin Conroyd

 

Pod purpurowym niebem

(Against a Crimson Sky)

 

Przełożyła Anna Pajek

Prolog

 

U śmierci w jednej cenie i młody, i stary.

(przysłowie polskie)

Polska 1794

 

2 listopada, Dzień Zaduszny

 

Wody wzburzonej, wezbranej po ostatnich deszczach rzeki szybko oddalały się od Warszawy, beztrosko unosząc ze sobą porywane ciała i szczątki mostu.

Półnaga kobieta kurczowo trzymała się czegoś, co prąd niósł wraz z nią. Może to była jakaś kłoda? Albo belka z zawalonego mostu? Tonąca, oszołomiona upadkiem z wysokości, myślała, że umiera... albo już umarła. Według jej wyznania – lub raczej mglistych okruchów dziecięcej wiary, w tej chwili wyłaniającej się z pamięci – mogła wznieść się na skrzydłach do nieba albo spaść do piekła, o którym rzadko myślała.

Tymczasem fale niosły ją – jak leciutką gałązkę – między wirami i bystrymi prądami. Oślepiający blask popołudniowego słońca na powierzchni wody jedynie mamił wrażeniem ciepła, bo woda w rzece była przejmująco zimna.

Nie wiadomo czemu myśli kobiety poszybowały w stronę mitycznej rzeki, która w przekonaniu starożytnych Greków wpływała do podziemnego świata. Kuzynka kiedyś jej mówiła, jak nazywa się ta rzeka. Acheront? Tonąca nie miała odwagi otworzyć oczu.

Czego powinna się spodziewać w podziemiach? Że będzie musiała zapłacić przewoźnikowi, który łódką przeprawia dusze na drugą stronę rzeki. Czy ma jakieś pieniądze? Doszła do wniosku, że nie, a bez wymaganej monety z pewnością nie dostanie się na drugi brzeg. Wszyscy o tym wiedzieli. Może spróbuje uwieść przewoźnika? Tylko czy to, co może mu zaoferować, jest w podziemnym świecie traktowane jako środek płatniczy? Szczerze wątpiła.

Czuła, jak na sercu zaciskają się lodowate palce rzeki. Czy będzie musiała zdać rachunek ze swojego życia? Z tego, co zrobiła?

Lodowata woda płynęła teraz szybciej i z większą prędkością popychała kobietę ku jej przeznaczeniu.

Dawni Polacy wierzyli, że ludzie, którzy się utopili, stają się duchami wodnymi i na zawsze pozostają tam, gdzie ponieśli śmierć. Przypomniała sobie Marzannę, boginię śmierci* [Marzanna w rzeczywistości nigdy nie była słowiańską boginią. Wymyślił ją Długosz na podstawie śląskich i wielkopolskich pieśni wielkopostnych śpiewanych podczas topienia kukły symbolizującej zimę i śmierć (przyp. tłum. )], która ubrana na biało czeka na nią u ujścia rzeki z kosą w ręce.

Kobieta odsunęła od siebie myśl o polskiej bogini. Miała dwadzieścia jeden lat i jej życie dobiegało kresu. Co z tego? Często powtarzała, że młode lata to złote dukaty, które należy odpowiednio wydać. W obecnej sytuacji nic już nie mogła zmienić, nic nie dałoby również rozważanie o bardziej owocnym wykorzystaniu minionych lat. Nie, nigdy się nie wycofywała ani nie przepraszała. Nigdy niczego nie żałowała.

Była przemarznięta do szpiku kości. Przypadkowo nabrała w usta wody i zakaszlała, nie mogła jednak dotknąć ręką twarzy. Gdyby to zrobiła, rozluźniłaby uchwyt, a wtedy prawdopodobnie poszłaby na dno. Zziębniętymi rękoma nadal obejmowała coś, czego przez cały czas się trzymała... i trzymała...

Zastanawiała się, co będzie, gdy Bóg okaże się chrześcijańskim Bogiem, w którego wierzyli jej rodzice. Czy jej wybaczy?

Chwilami wraz z przenikliwym zimnem ogarniała ją ciemność... i ponura świadomość, że śmierć jest nieunikniona, pewna jak nadejście nocy... Psiakrew! Jak to się stało, że czeka ją tak sromotny koniec?

 

Wieśniacy przybiegli nad brzeg rzeki i z przerażeniem patrzyli na kłębiące się fale Wisły. Przeważnie były to kobiety, bo mężczyźni w odpowiedzi na apel Kościuszki poszli walczyć z wrogiem. Jakiś starzec, podobnie jak reszta oniemiały ze zdumienia, wpatrywał się w gromadę ludzkich ciał niesionych przez wzburzone wody. Niektóre zwłoki zaczepiały się o wodorosty i rośliny rosnące przy brzegach, ale wtedy inne, pchane wartkim nurtem, porywały maruderów ze sobą... albo znikały wciągane przez wir.

Staruszek z niedowierzaniem odwrócił się w stronę Warszawy; stolica była daleko stąd, ponad trzydzieści kilometrów w górę rzeki, mimo to widział niesamowity, pomarańczowy blask i gęsty, czarny dym unoszący się w niebo. Czyżby stolica wpadła w ręce Rosjan? „Boże, dopomóż” – modlił się cicho. Potem głośno dodał: „Niech Bóg ma nas w swojej opiece. Niech nas ochrania Matka Boska Częstochowska!”.

Wnuk starca był odważniejszy i podszedł aż na skraj wody.

Starzec zawołał, żeby wrócił. To nie był widok dla szesnastolatka, nawet jeśli wcześniej zdążył już odnieść rany w jednym z patriotycznych zrywów. Chłopiec najwyraźniej nie usłyszał.

– Jerzy! Wracaj! – ponownie zawołał dziadek.

Chłopiec się odwrócił i z dziwnym wyrazem twarzy kiwnął ręką, przywołując dziadka.

Staruszek wykonał polecenie nastolatka bez zadawania pytań.

Zbliżył się do wnuka i ze zdumieniem zobaczył kobietę o kruczoczarnych włosach kurczowo trzymającą się czegoś, co przypominało deskę, która ugrzęzła wśród gęstych wodorostów i korzeni tuż przy brzegu rzeki. Topielica miała na sobie tylko czerwoną spódnicę; od pasa w górę nic nie osłaniało jej ciała. Była młoda i piękna... Coś w jej wyglądzie wskazywało na to, że jest szlachcianką.

Po chwili staruszek zauważył to, co przedtem dostrzegł Jurek: małe bąbelki, które wydobywały się z ust kobiety. Cholera! Ona oddycha. Żyje!

Dziadek zorientował się, co wnuk ma zamiar zrobić, i podszedł bliżej, by mu pomóc.

Jerzy wszedł do wody, jedną ręką sięgnął w stronę kobiety, a drugą trzymał się dziadka stojącego na brzegu rzeki.

Chłopak pociągnął kobietę za rękę, licząc, że wypuści to, dzięki czemu dotychczas unosiła się na powierzchni wody. Jej skóra była szaroniebieska.

– Puść to! Puść to! – krzyczał.

Nie posłuchała go, jedynie wykrzywiła się i zacisnęła usta. Palcami niczym szponami kurczowo wbiła się w coś, co ocaliło jej życie.

Prąd ją obrócił, a po chwili zaczął ciągnąć nogi i dolną część ciała w kierunku środka rzeki, jakby woda, zamknąwszy ofiarę w potężnych ramionach, nie pozwalała na uratowanie się kobiety.

Mocno trzymając nieznajomą, Jurek po kolei rozluźnił jej palce, po czym powoli przyciągnął ją ku sobie. Druga ręka kobiety sama wypuściła coś, co umożliwiło jej przepłynięcie długiej drogi z Warszawy. Kiedy starzec pomógł wnukowi wyciągnąć nieszczęśnicę na brzeg, zobaczył, że rolę pływaka odegrały zwłoki w czerwonym mundurze rosyjskiego żołnierza. Jego sina, ozdobiona wąsikiem twarz zniknęła pod wodą.

Część pierwsza

 

Cnota i pokora nie ma miejsca u dwora.

(przysłowie polskie)

1

 

Warszawa 1794

 

Zachodnie rogatki miasta, 13 grudnia

 

Anna z przerażeniem patrzyła w jasnoniebieskie oczy rosyjskiego żołnierza, który stał w otwartych drzwiczkach karety. W tym momencie doszła do wniosku, że byłaby w stanie popełnić morderstwo.

Ten oto człowiek miał nad nią władzę: mógł zatrzymać ją z dala od domu, którego nie widziała od trzech lat; od dziecka, ze względów bezpieczeństwa odesłanego tam pięć miesięcy temu; i od mężczyzny, który zostałby jej mężem w dziewięćdziesiątym pierwszym roku, gdyby nie zrządzenie losu i ingerencja osób trzecich...

Paciorkowate wilcze oczy żołnierza zmierzyły ją od stóp do głów. Anna poczuła, że ciarki przechodzą jej wzdłuż kręgosłupa... z trudem opanowała drżenie rąk. Nie da się zastraszyć. Wyprostowała plecy i ukryła zdenerwowanie.

– Gdzie pani jechać? – spytał po raz drugi łamaną polszczyzną.

– Do Sochaczewa – odparła po polsku, zachowując całkowity spokój. – Do mojego majątku.

Nie zdradzi, że zna jego język.

– Papiery!

Anny nie zaskoczyło szorstkie zachowanie żołnierza, Odkąd Warszawa dostała się w ręce Rosjan, już nic jej nie dziwiło.

– Proszę – powiedziała, wręczając mu dokumenty, które otrzymała od Pawła.

Starała się nie patrzeć, jak Moskal z przesadną uwagą przegląda papiery. Zagryzła dolną wargę, w duchu przeklinając wroga... i zrządz...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl