Jackson Vina - Osiemdziesiąt Dni 05 - Osiemdziesiąt Dni Białych(+18),
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->1Dziewczyna z tatuażem w kształcie łzyGdybymwiedziała, co oznacza, pewnie nie zrobiłabym tego tatuażu. Ale kiedyuświadomiono mi jego wymowę, było już za późno i zarówno znajomi, jak i obcy znali mniejako dziewczynę z tatuażem w kształcie łzy.Marzyłam o tatuażu od lat. Był jedną z tych rzeczy — tak jak znalezienie pracy,zakochanie się w kimś pewnego dnia — o których wiedziałam, że są nieuchronną częściąprzyszłości. I że to tylko kwestia czasu, kiedy nadjedzie ta z góry przesądzona pora. Tego dniabyłam bardziej pewna tego, że zrobię sobie tatuaż, niż tego, że znajdę pracę po skończeniustudiów albo się zakocham.Kiedy więc Neil wreszcie zniknął, a Liana i ja zostałyśmy same przed zniszczonymi,niepozornymi drzwiami w szeregu wejść do sklepów, butików z artykułami vintage i kawiarni,wydało mi się oczywiste, że czas w końcu nadszedł. Na chodniku stała prosta biała tablica zinformacją „Salon tatuażu”, wypisaną czarną kursywą.Bywałam tu już wcześniej, kilka razy nawet zebrałam się na odwagę, żeby otworzyćdrzwi, ale nigdy nie przekroczyłam progu. Często wyobrażałam sobie, że wchodzę, przeglądamalbumy z wzorami, śmiało wybieram ten, który do mnie pasuje najlepiej, kładę się na fotelu irobię to. Ale w ostatniej chwili zawsze się wycofywałam, przekonana, że ktoś taki jak ja, żywyprzykład grzecznej dziewczynki, zostanie wyśmiany przez zakolczykowanych i wydziarganychluzaków, bo sądziłam, że tacy ludzie prowadzą to miejsce.— No to chodźmy — powiedziała Liana, przepchnęła się obok mnie i wmaszerowała dośrodka. Z nas dwóch to ona była dzikuską, nieskalaną choćby cieniem zwątpienia w siebie —mojej haniebnej drugiej skóry, której nie mogłam zrzucić, choć bardzo się starałam.Za drzwiami pojawiło się kilka stromych schodków z surowego betonu, pomalowanychna czerwono i mocno wyszczerbionych. Z lewej strony biegła metalowa poręcz, tak gruba iciężka, że wyglądała jak sprzęt uratowany z jakiegoś składu hydraulicznego. Złapałam ją mocno,jakby była liną ratunkową mogącą zaprowadzić mnie od osoby, którą jestem, do tej, którąchciałam się stać, i ruszyłam za Lianą.Na górze znajdowało się studio. Ściany pomalowano na głęboki odcień czerwieni iobwieszono zdjęciami wytatuowanych kończyn oraz szkicami i plakatami starych zespołówheavymetalowych i rockowych. Zniszczone zdjęcia Jimmy’ego Page’a i Roberta Planta zgitarami w dłoniach dodały mi otuchy. Ktokolwiek urządzał to miejsce, zrobił to ze smakiem.Kiedy weszłyśmy, tatuażysta nie zwrócił na nas najmniejszej uwagi, dopóki nieodstałyśmy kilku minut przy biurku, tuż przed nosem faceta. Liana w końcu kaszlnęła i wtedy sięprzedstawił. Jonah przyjechał z Nowej Zelandii, a studio w Brighton prowadził od piętnastu lat,w każdym razie tak powiedział Lianie, która usiłowała oczarować go radosną paplaniną.Jonah był łysy i ubrany prawie wyłącznie w skórę, nie licząc grubego metalowego pasa,który zabrzęczał, kiedy gość wstał. Obydwie ręce miał pokryte tatuażami od kłykci aż powystające z kamizelki ramiona.— Piłyście coś? — Łypnął na nas podejrzliwie.— Boże, no skąd — odparła Liana. — Tylko kieliszek, dla kurażu. Planowałyśmy tenwypad od lat.— Macie dowody osobiste? — pytał dalej.Gdzieś zza ściany dobiegł gwizd czajnika starego typu. Boczne drzwi otworzyły się istanął w nich drugi facet. Znacznie młodszy, tuż po dwudziestce, niewykluczone, że syn Jonaha.Mieli identyczne usta. Jak Mick Jagger, tak pełne, że nie mogłam się zdecydować, czy dodają imuroku, czy nie. W każdym razie nadawały im niechlujny wygląd, który Liana uwielbia, a mniestresuje. Chłopak oparł się o futrynę i zaczął skręcać papierosa, a kiedy oblizywał krawędziebibułki, patrzył na moją przyjaciółkę.— Daj spokój, Jo — powiedział. — To dwie wrażliwe dziewczyny. Nie bądź nieczułymdraniem. Mają kasę, mają tatuaż.Liana uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.Jonah parsknął.— Nie ma dowodu, nie ma tuszu. Nie zamierzam się potem wykłócać z wkurzonymirodzicami. Wiecie, czego chcecie? — dorzucił, ledwie zerkając na nasze legitymacje studenckie,które mu podsunęłyśmy.Obie skończyłyśmy osiemnaście lat, a urodziłyśmy się w odstępie miesiąca, onadwudziestego pierwszego maja, ja w czerwcu. Para Bliźniąt, z dwóch końców znaku. MatkaLiany, hipiska, wierzyła, że stąd wzięła się nasza przyjaźń.— Tak. Chcemy ten sam wzór.Jonah uniósł brwi, jakby podkreślał, że ta decyzja to kolejny oczywisty dowód, zejesteśmy idiotkami.Liana natychmiast zaoferowała, że pójdzie pierwsza, mrugnęła do mnie i wślizgnęła sięza zasłonę, która oddzielała fotel do tatuowania od reszty studia. Kiedy szła, długa spódnicafalowała wokół jej łydek i odsłaniała smukłe kostki. Była szczupła, niemal koścista, i ubierała sięw luźne cygańskie stroje — Neilowi przypominały zasłony jego babci — ale poruszała się z takąpewnością siebie, że ogólny obraz przyćmiewał szczegóły.Chłopak skręcający papierosa najwyraźniej nie pozostał obojętny na jej kształty i kiedysunęła przez pomieszczenie, nie próbował nawet ukryć zainteresowania jej tyłkiem.— Jestem Nick — powiedział, wciąż wpatrując się w miejsce, gdzie dopiero co stałaLiana, jakbym ja w ogóle nie istniała.— Lily — odparłam cicho.— Ładnie — stwierdził znudzonym głosem.Zignorowałam go.Nienawidziłam tego imienia. Dla mnie stanowiło kolejne potwierdzenie statusugrzecznej, bogatej dziewczynki. Czystej, nudnej i w zasadzie nieskalanej. Jeśli już moi rodzicemusieli nadać mi staromodne angielskie imię, wolałabym, żeby wybrali takie, które możnaskrócić do wersji brzmiącej zawadiacko i odważnie, na przykład Jo albo Jac.Nick zapalił papierosa i wydmuchał dym w powietrze. Wstrzymałam oddech, żeby niedać mu satysfakcji i nie zacząć kasłać.Nie zamieniliśmy ani słowa więcej, dopóki Liana nie była załatwiona. Kiedy wyszła,czym prędzej dałam nura za zasłonkę, żeby mieć to za sobą, żeby się nie rozmyślić.— No to zobaczmy — usłyszałam, jak mówi do niej Nick. W odpowiedzi zachichotała iwyobraziłam sobie, jak podnosi spódnicę wyżej niż trzeba, wyciąga nogę i pokazuje nagą skórę,a chłopak delikatnie jej dotyka.— Dla ciebie to samo? — spytał Jonah; nawet na mnie nie patrzył. Pochylał się nad tacąz akcesoriami i szykował nową igłę.— Nie.— Nie? — Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Po jego pełnych ustach błąkał sięuśmiech. — Podobno planowałyście to od lat?— Chcę coś innego. — Nagle zrobiło mi się strasznie niedobrze na myśl, że mam robić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]