Jacek Piekara - Zaklęte miasto,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jacek Piekara
ZAKLĘTE MIASTO
Droga ciągnęła się wzdłuż wysokiej skalnej ściany.
Roger bał się spojrzeć w dół, gdzie na dnie kilkunastometrowej przepaści rozbijały się pienistymi bryzgami krople wody.
Nie wiedział, jaka siła pcha go ku tym pustkowiom, gdzie nie stanęła noga człowieka. Na mapach miejsce to wyznaczała biała ogromna plama.
Szedł wciąż naprzód i naprzód, pchany nieznanym nakazem.
Nagle ścieżka urwała się i Roger stanął nad skrajem urwiska. Usiadł bezradnie na kamieniu, gdy poczuł, jak silny powiew wiatru szarpie jego ciałem spychając je ku przepaści. Palce zwarły się na skale zostawiając krwawe pasma.
Lecąc w dół krzyczał do utraty tchu, jakby w nadziei, że może mu to pomóc.
* * *
- Szlachetny panie - rzekł. - Cieszę się, iż mogłem poznać krainę tak piękną jak wasza, cieszę się, iż zobaczyłem ludzi tak dobrych i uczciwych jak mieszkańcy tego miasta. Głos serca wzywa mnie jednak w rodzinne strony. Czas, abym pożegnał wasz cudny gród.
Aarkvi, paladyn Lorii, zamyślił się.
- Poznaliśmy cię - powiedział - jako prawego człowieka. Chcemy, abyś wraz z nami dzielił nasze kłopoty i radości, abyś został tu na zawsze.
Roger skłonił się.
- Twa łaskawość, szlachetny panie, nie zna granic. Pozwól mi jednak odjechać, a przyrzekam ci, iż wrócę, gdyż nigdzie nie zaznałem tyle szczęścia co tu.
Paladyn ze smutkiem skinął głową.
- Nie mogę cię zatrzymywać. Jesteś mym gościem, nie więźniem. Decyzja jednak nie należy do mnie. Tylko Namiestnik może wydać odpowiednie rozkazy. Żałuję, że odjeżdżasz, gdyż pokochałem cię jak syna, ale rozumiem twój ból z powodu rozstania z ojczyzną.
Aarkvi wyciągnął dłoń. Roger z szacunkiem ją ucałował, po czym udał się do swej komnaty. Rozpoczął tam przygotowania do wizyty u Namiestnika. Wychodząc założył, zgodnie z lorieńskim zwyczajem, obszerny zapinany pod szyję płaszcz. Zgodnie z panującym prawem nie przytroczył broni do pasa, a tylko w dłoni ścisnął hebanową laskę.
Namiestnik przyjął cudzoziemca w olbrzymiej ciemnej komnacie, w której mrok rozpraszało słabe światło płonących przy ścianach pochodni. Władca zasiadł na potężnym szafirowym tronie, u stóp którego Roger złożył pokłon.
- Chwała Verlowi, Namiestnikowi Lorii, od Rogera, egha Partonu - wypowiedział powitalną formułę.
- Chwała i tobie - odrzekł Namiestnik. - Słyszałem, że zamierzasz nas opuścić.
- Tak, panie. Tęsknię za moim krajem.
- Cóż, twój tytuł egha Partonu jest dożywotni. Kiedy tylko będziesz chciał wrócić - wracaj. Spotkasz tu zawsze życzliwe przyjęcie i honory właściwe twemu tytułowi.
Roger ukląkł.
- Wrócę, panie - obiecał. - Pokochałem twój kraj i twych poddanych, ale co noc dręczą mnie koszmary i jakiś głos woła: "Wracaj, wracaj, skąd przybyłeś". Moje serce spopiela niepokój o kraj i rodzinę.
Namiestnik klasnął w dłonie i słudzy wnieśli zastawiony przysmakami stół.
- Ostatni posiłek zjesz ze mną - uśmiechnął się.
Znów klasnął w dłonie i sala rozbłysła setkami świateł. Roger przymrużył oślepione oczy.
- Mój dziad był magiem - rzekł Verl. - Część jego siły przeszła i na mnie.
Do stołu zbliżyły się trzy piękne dziewczęta i siadłszy na malachitowej ławie u stóp tronu uderzyły palcami w struny harf.
Melodia, smutna i żałosna, lecz jednocześnie przedziwnie piękna, chwyciła Rogera za serce, wycisnęła z oczu łzy wzruszenia.
Przyglądał się urodziwym artystkom. Jedna z nich rozpoczęła właśnie pieśń w dziwnym, melodyjnym języku. Słowa pieśni były równie smutne, jak melodia.
Roger zatopił wzrok w dziewczynie, a ta czując jego spojrzenie pochyliła głowę zasłaniając twarz włosami.
- Pieśń ta - odezwał się szeptem Namiestnik - mówi o zagładzie potężnego państwa, którego władza rozciągała się na cały świat. Pewnej nocy ciemne siły zniszczyły krainę szczęścia, która nigdy już nie powstanie na powrót.
- Co to za język? - spytał Roger. - Wydaje się nieprawdopodobne, żeby człowiek mógł posługiwać się tak melodyjną mową.
- To lahini, język, który znają tylko potomkowie dawnych władców kraju.
- Czyżby ta dziewczyna...
- Ta dziewczyna - głos monarchy zabrzmiał twardo - to Laurien, córka Namiestnika Lorii, następczyni tronu.
Roger wstrzymał oddech.
- Wybacz, panie. Nigdy nie słyszałem, że masz córkę.
Verl machnął ręką.
- Nieważne. Posilaj się. Jutro czeka cię długa droga. Odprowadzony zostaniesz tylko do granic Lorii. Później radzić musisz sobie sam. Pamiętaj, iż nie wolno ci wynieść stąd żadnej rzeczy. Jeśli spróbujesz to zrobić, złamiesz nasze prawo i będziesz musiał zginąć, mimo że jesteś tak miły memu sercu.
- Słyszałem już o tym od Aarkviego, paladyna.
Namiestnik pochylił głowę i do końca kolacji trwał w milczeniu.
Ciszę rozpraszał tylko dźwięk harf i śpiew księżniczki. Roger wpatrywał się w jej twarz. Jakaś nieprzeparta siła kierowała jego wzrok ku uroczej następczyni tronu. Po godzinie pożegnał Namiestnika.
- Laurien odprowadzi cię do bramy, gdyż nie znając tajnych haseł, nigdy nie wydostałbyś się z zamku.
Roger posłusznie skierował się za dziewczyną.
- Pani, czy możesz powiedzieć, jaka jest treść tej pięknej pieśni?
Laurien uśmiechnęła się.
- Ojciec mój powiedział ci wystarczająco dużo. To smutna pieśń. Nie powinieneś znać jej treści. Gdybyś poznał, twoje serce przepełniłby ból i nigdy już nie mógłbyś spokojnie żyć w swoim kraju. Przez całe życie ciągnęłaby cię tu - do Lorii, tajemnicza siła, ale nigdy nie odnalazłbyś już naszej krainy.
- Wasz świat, pani, jest tak dziwny. Uczę się wszystkiego na nowo.
- Nasz świat... - uśmiechnęła się smutno. - Masz rację, ten świat jest tylko nasz, odgrodzony od twojego barierą nie do przebycia.
- Ale ja ją przebyłem - wykrzyknął Roger.
- Cóż z tego, kiedy wracasz do swego kraju. Widziałam cię dziś pierwszy raz, ale przedtem dużo o tobie słyszałam. Żałuję, że nas opuszczasz.
- Pani - Roger pochylił głowę - jedno twe słowo, a zostanę tu...
Laurien wyciągnęła ku niemu dłoń.
- Oto brama. Wszystkie straże mają rozkaz przepuścić cię.
Roger przycisnął usta do jej smukłych palców, siłą powstrzymując się, aby nie ucałować ich po raz drugi.
Odwrócił się w głębokim ukłonie, gdy dotknęła jego ramienia.
- Zostań - szepnęła.
Tego wieczoru zrezygnował nawet, mimo namów paladyna, ze zjedzenia kolacji. Gościnny gospodarz zapraszał go na kielich leczniczego wina, które sen czyni wolnym od trosk i koszmarów, ale Roger pragnął być sam. Wiedział zaś, że paladyn lubi przy winie długo wspominać stare dobre czasy, opowiadać o dawnych bitwach i o swych młodzieńczych miłościach.
Leżąc w łożu odnawiał wciąż przed oczami obraz księżniczki. Wspominał każde jej słowo, każdy ruch i gest.
Wstał i odsunął ciężkie story zakrywające okienne nisze. Nigdy dotąd nie zasłaniano mu okien. Otwarł okiennice i chwilę oddychał orzeźwiającym powietrzem. Po paru minutach położył się i usnął.
Obudził się zlany potem z przeraźliwym krzykiem na ustach. Senny koszmar zniknął, ale Roger zobaczył coś stokroć straszniejszego. Podbiegł do okna i z trwogą ujrzał zwały ruin na miejscu pałacu Karguna, sięgnął - wzrokiem dalej i zobaczył rozłupane wieże zamku Namiestnika. Księżyc rzucał srebrzysty blask na dymiące zgliszcza, nad którymi unosiły się dziesiątki wrzeszczących wron. Roger wychylił się i wśród kamieni ujrzał bielejące ludzkie kości. Jak okiem sięgnąć, widać było tylko ruiny. Wspaniała, tętniąca życiem metropolia zmieniła się w skalistą pustynię. Rzucił się do drzwi i zbiegł po schodach. Halabardy wartowników stojących u drzwi sypialni paladyna zwarły się, ale roztrącił je i wbiegł do środka. Jednym szarpnięciem postawił gospodarza na nogi i dramatycznym gestem rozsunął story. Zza parkowych cyprysów prześwitywała marmurowa biel pałacu Karguna, a w dali górowały nad miastem wieże zamku Namiestnika.
- Co się stało? - krzyknął paladyn. - Zostawcie go - rzekł do wartowników, którzy trzymali szarpiącego się Rogera.
- Widziałem ruiny, zniszczone miasto...
Paladyn dał ledwo dostrzegalny znak i wartownicy wyszli zamykając drzwi.
- Napij się - podał Rogerowi kielich. - To wywar z siedmioliścia zmieszany z winem. Uspokoisz się.
Roger jednym łykiem opróżnił naczynie. Palący płyn rozlał się po całym ciele.
Obudził się nazajutrz we własnym łożu. Prawie natychmiast, gdy otworzył oczy, do komnaty wszedł paladyn.
- Witaj, drogi gościu - rzekł. - Mam nadzieję, iż koszmar wczorajszej nocy już minął.
- Wybacz, szlachetny panie - ze skruchą powiedział Roger - wybacz, lecz dręczy mnie niepokój.
- Dałem znać Namiestnikowi. Postanowił, iż możesz zostać tak długo, póki nie nabierzesz sił do trudnej wędrówki.
Nagle do komnaty wszedł sługa i szepnął coś gospodarzowi na ucho.
- Czekają cię odwiedziny godniejsze od moich - rzekł wycofując się paladyn.
W chwilę później głos sługi obwieścił.
- Jej Wysokość księżniczka Laurien.
Roger pobladł ze wzruszenia.
- Pani, raczyłaś przybyć do swego niegodnego sługi.
Laurien odprawiła dworki i siadła na łożu obok Rogera.
- Ja i mój ojciec troszczymy się o twoje zdrowie. Musisz być silny, aby podołać trudom powrotnej drogi, a wierz mi, że jest ona dłuższa i trudniejsza niż droga, którą przyszedłeś.
- Przecież - zająknął się Roger - prowadzi tu jeden szlak.
- Tak - uśmiechnęła się Laurien. - Będziesz szedł tą samą drogą, ale nie znaczy to, iż będzie ona taka sama.
Roger opadł na poduszki..
- Nie rozumiem cię, pani, tak jak nie rozumiem wielu rzeczy w tej dziwnej krainie. Magia, czary, królowie, księżniczki, namiestnicy, zamki, pałace to przeszłość, która w moim świecie uległa już zapomnieniu. Jak to się stało, iż mimo że tylko kilkanaście dni drogi - dzieli Lorię od ostatnich osad mojego kraju, nigdy nic o niej nie słyszałem.
- Kilkanaście dni drogi to odległość, jaką ty przebyłeś. Skąd wiesz, jak długo musiałby iść kto inny?
- Nigdy nie widziałem tu nikogo obcego. Jestem jedynym cudzoziemcem...
- Czy martwi cię to?
- Nie, intryguje - odparł. - Poza tym ten wczorajszy koszmar. Jestem pewien, iż widziałem prawdziwy obraz. Tkwi w tym jakaś straszna tajemnica. Księżniczko - uchwycił Laurien za rękę - powiedz mi prawdę. Co się tu dzieje?
Laurien posmutniała.
- Prosiłeś mnie, abym opowiedziała ci, o czym mówi stara pieśń, którą śpiewałam wczoraj tobie i memu ojcu.
Roger skinął głową, czując z radością, iż dziewczyna nie uwalnia swej ręki z jego dłoni.
- Ułożona została dawno, dawno temu przez starożytnych bardów. Mówi o mieście, które umarło pokonane przez ciemne moce. Miasto było stolicą pięknej, kwitnącej krainy, która również uległa zagładzie. W krainie tej mieszkali dobrzy i prawi ludzie: mądrzy uczeni, dobrotliwi magowie, uczciwi władcy i poczciwi słudzy. Pewnej nocy ciemna siła zniszczyła wszystko, co stworzyli ludzie. Miasto zmieniło się w ruiny i wiecznie dymiące zgliszcza. Ale było natchnione mocą i stworzyło obraz, złudę swej wspaniałości, stworzyło sobie mieszkańców. Jednak miastu brakuje kogoś, kim mogłoby się opiekować, kto byłby jego prawdziwym właścicielem. Pieśń opowiada o biednym mieście, które tworząc złudy i miraże próbuje zatrzymać przy sobie choć jednego prawdziwego człowieka, gdyż wtedy nada sens swemu istnieniu... Spotkało wreszcie człowieka, którego pragnie przy sobie zatrzymać. Żył on długo w nieświadomości, ale pewnej nocy zauważył...
- Czy to też treść pieśni, czy już moja historia?
- Któż wie, gdzie kończy się pieśń, a zaczyna historia... Miasto nie miało tyle sił - ciągnęła swą opowieść księżniczka - by tworzyć miraże przez cały czas, a więc na okres nocy, gdy osłabiony winem i ziołami gość zasypiał - stawało się znów ruiną. Jedynie dom paladyna stał okazale jak dawniej.
- A więc to wszystko złuda, omam - zamyślił się Roger - wszystko. Ty, pani, też jesteś mirażem...
- Tak, lecz chociaż jestem tylko wytworem wyobraźni miasta, myślę i czuję jak rzeczywisty człowiek.
Nagle ciemna zasłona zakryła oczy Rogera. Poczuł, jak wznosi się, a następnie spada ku niezmierzonym głębiom.
Gdy otworzył oczy, ujrzał, iż siedzi na skalnym odłamie u stóp olbrzymiego tronu złożonego z granitowych głazów.
Na tronie siedział stary człowiek odziany w powłóczystą białą szatę. W pobrużdżonej zmarszczkami twarzy czarne oczy płonęły tajemniczym blaskiem.
Jedna ze skalnych ścian ustąpiła i do jaskini weszły dwa gnomy odziane w pancerne kolczugi.
- Witaj, drogi gościu. - Twarz starca rozjaśnił uśmiech. - Nadszedł czas, abyś spotkał się ze mną.
- Kim jesteś, panie? - spytał Roger. - Czy to nowy miraż, nowa złuda?
- Ja jestem Miastem.
Roger zamilkł i machinalnie chwycił kielich podany mu na tacy przez jednego z gnomów.
- Ja jestem jedynym ocalałym magiem, urodziłem się wtedy, gdy świat zalewały jeszcze fale oceanu. Byłem duchem opiekuńczym mieszkańców tej krainy, żyłem wraz z nimi, dbałem o nich. Postać starca, którą masz przed sobą, to tylko jedno z moich wcieleń. Jestem każdym kamieniem, każdą grudką ziemi, każdym promieniem światła stąd aż do granic Lorii.
Roger przechylił kielich i orzeźwiający napój ochłodził spieczone wargi.
- Zostań tu - usłyszał głos starca. - Nie mam prawa zmuszać cię do czegokolwiek, lecz pamiętaj, że tylko tu staniesz się szczęśliwy. Gdy opuścisz Lorię i wrócisz do swojej ojczyzny, nigdy już nie zaznasz spokoju. Tęsknota za tą krainą będzie dręczyła cię przez długie lata, aż wreszcie umrzesz, jeszcze na łożu śmierci myśląc o księżniczce i o jej miłości.
- Jak mogę mieszkać w czymś, co jest tylko majakiem?
- Czy nigdy nie pragnąłeś przenieść się w świat własnego snu?
- To wszystko jest złudą...
- Jaką masz pewność, że świat, w którym dotychczas żyłeś, był prawdziwy?
Roger umilkł.
- Tak - rzekł znów starzec - nie mam już tyle sił, aby cały dzień i całą noc podtrzymywać miraż życia tej olbrzymiej krainy, ale pamiętaj, iż stworzone przeze mnie istoty czują i myślą niezależnie od moich myśli i uczuć. Potrafią kochać i nienawidzić. Wlałem w nie część swej niegdyś ogromnej mocy.
- A księżniczka?
- Księżniczka będzie istniała dla ciebie na zawsze. Jeśli zechcesz, wrócisz z nią do swego kraju.
- Jesteś, panie, niezwykle szlachetny - rzekł Roger.
Starzec klasnął w dłonie.
- Wracaj, skąd przybyłeś - powiedział.
Porwany ciepłym wirem Roger uniósł się i opadł na swe łoże w domu paladyna.
Po chwili milczenia podniósł dłoń księżniczki do ust.
- Pani, czuję ciepło twych dłoni, czuję twój dotyk, a serce mówi mi, że kocham cię. Chcę zostać tu wraz z tobą.
Laurien objęła szyję Rogera i wtuliła twarz w jego ramię. A Miasto rozdzwoniło się setkami dzwonów, gdyż znów było szczęśliwe, gdyż znów miało dla kogo żyć.
listopad 1982
ZAKLĘTE MIASTO II
W ciemny zimowy wieczór brnął przez zwały śniegu zagradzające wejście do pałacu. Lodowaty porywisty wicher zdzierał mu z ramion podbity futrem płaszcz. Grudki zmarzniętego śniegu uderzały boleśnie;
próbował osłonić twarz kołnierzem, ale nie mógł pokonać wichru. Zwalił się ciężko w zaspę. Z trudem wypełznął ze śniegu i głęboko pochylony ruszył w dalszą
drogę.
Po chwili doszedł do bramy, przy której siedzieli w blasku ogniska dwaj wartownicy. Wątły płomyk oświetlał ich zmarznięte i poranione twarze. Grzali dłonie tuż nad ogniem.
Zbliżywszy się do nich, zobaczył, że tkwią bez ruchu. Trącił jednego z nich nogą, a ciało zwaliło się w śnieg, nie zmieniwszy pozycji. Ogień z sykiem zgasł, jakby palił się dotąd tylko po to, aby ukazać przybyszowi martwe ciała.
Pchnął ciężkie wrota i wszedł do środka gnany lodowatym podmuchem. Przekręcił masywny klucz w zamku następnych drzwi, uchylił je i przez powstałą szparę wśliznął się do środka.
Stanął na progu wielkiej obwieszonej niedźwiedzimi skórami komnaty. Wesoło trzaskał ogień na kominku, jasnym blaskiem płonęły oliwne lampy.
Zrzucił z ramion sztywny od śniegu i mrozu płaszcz i cisnął go pod kominek. Zdjął futrzane rękawice; przez chwilę starał się rozruszać zgrabiałe palce. W tym momencie podeszły do niego trzy niewolnice i odpięły przytrzymujące pancerz rzemienie, zzuły buty z nóg, ściągnęły skórzane, obszyte futrem spodnie. Westchnął z ulgą i depcząc bosymi stopami po miękkich futrach wyściełających podłogę ruszył w stronę małych drzwiczek niedaleko kominka. Otworzył je, z wnętrza buchnęła para. Zrzucił bieliznę i z zadowoleniem wszedł do wielkiej, drewnianej kadzi pełnej gorącej wody. Skóra przyjemnie piekła, krew coraz szybciej krążyła w żyłach.
Wtem jakaś kobieca postać przekroczyła próg i stanęła tuż przy nim. Spojrzał na nią obojętnie i zanurzył twarz w wodzie.
— Poseł z,Vergolandu czeka od wczoraj — rzekła. — Gdzie byłeś tak długo? Wynurzył twarz.
— Poproś go do mnie.
— To... — urwała — to kobieta. Roześmiał się głośno.
— Więc tym bardziej!
Po chwili kobieta weszła ponownie w towarzystwie młodej, bardzo wysokiej dziewczyny. Mężczyzna popatrzył na nią z zachwytem, gdy zrzuciła z ramion futrzaną szubę. Jej jasne włosy spływały aż do nabijanego złotymi ćwiekami pasa, przy którym kołysała się pochwa z wystającą rękojeścią kindżału. Ubrana była skromnie, jedynie w szary skórzany kubrak i tego samego koloru spodnie, których nogawice ginęły w szerokich cholewach butów.
— Bądź pozdrowiony, Rogerze, Namiestniku Lorii.
— Witam cię, pani — zapraszającym gestem wskazał zydel pod ścianą. — Wybacz, że przyjmuję cię tutaj, ale dopiero wróciłem z dalekiej wyprawy i muszę odświeżyć nieco siły. Spojrzał na drugą kobietę.
— Opuść nas, Laurien.
Cicho szczęknęły zamykane drzwi.
— To wielki zaszczyt dla mnie podejmować Aurię, córkę Wielkiego Wojownika Vergolandu. — Uśmiechnął się lekko.
— Vergoland, Loria, Kampara — wszystko to niedługo przestanie istnieć, rozpadnie się. Roger obojętnie skinął głową.
— Czy zauważyłaś, pani, że ostatnio noce stają się coraz dłuższe, zimy coraz cięższe...
— Ta trwa już rok — przerwała mu Auria. — Ludzie w Vergolandzie mrą jak w czasie zarazy.
Roger wlał do balii wrzątek ze stojącego tuż obok dzbana.
— I u nas jest podobnie. Wyruszyłem tydzień temu z dwudziestoma rycerzami ku górom Hogar. Wróciłem sam jeden. Koń padł mi dwadzieścia kilometrów stąd. Po drodze widzieliśmy wymarłe wsie, opustoszałe grody; nawet wilków jest coraz mniej.
— Wielki Mag Lorii przegrywa swą walkę. Po raz drugi — rzekła.
Roger sięgnął po przyniesioną przez niewolnika szklanicę wina.
— To już niedługo się skończy —.mruknął. — Trzeba stąd się wyrwać, pani. Jesteśmy tu za długo. Czas wracać. Auria wstała i zgarnęła włosy do tyłu. Zbliżyła się do Rogera. Leżąc objął ją w pasie, drugą ręką próbując dostać się pod kubrak. Wstrzymała jego dłoń.
— Zostaw — rzuciła ostro. — Czy potrafisz widzieć we mnie tylko piękne ciało? Zastanów się lepiej, jak stąd uciec!
Puścił ją i wzruszył ramionami.
— Zmieniasz się.
— Nie przyjechałam tu na zabawy z tobą, ale po radę!
— Czy Wielki Wojownik wie, że jesteś w Lorii?
— Nie.
— Ilu ludzi przyjechało z tobą?
— Dwóch, reszta zginęła po drodze.
— Tych dwóch stało teraz przy bramie? — spytał
— Tak.
— Zamarzli — rzekł. — Gdy wszedłem, byli już skostniali na śmierć.
Ze złością uderzyła pięścią w krawędź kadzi.
— A Wielki Wojownik? — spytał.
— Co? — nie zrozumiała.
— Nie chcesz jechać z nim?
Uśmiechnęła się odsłaniając białe równe zęby.
— A Laurien? Roześmiał się drwiąco.
— Nie mogę na nią patrzeć. Nie wiem, jak mogłem być tak głupi i zostać z nią.
— Byłeś młody.
— I głupi — dodał. — Piękne słówka, wzruszająca pieśń, rozmowa z Magiem Lorii. Gdybym wiedział... Położyła mu dłoń na ustach.
— Musimy jechać. Magowie bę3ą jednak chcieli nas zatrzymać za wszelką cenę. Nasz odjazd jest dla nich klęską. Loria i Vergoland upadną. Noc zapanuje na zawsze.
— A Khakherd? Czy nie chce opuścić Kampary?
— Ten głupiec? — syknęła z pogardą. — Postanowił
bronić się.
Roger spojrzał zdumiony,
— Bronić się? Przed ciemnością nie można się obronić. Jeżeli Magowie nie dają rady, to cóż my możemy?
— Magowie nie mogą nas zatrzymać silą — rzekła jakby do siebie.
Pokręcił głową.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]