Jak dorastają mężczyźni, HP FanFiction, Miniatury

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dorga - Jak dorastają mężczyźni?



Jak dorastają mężczyźni?
Czyli historia z życia smokera – Charlesa Weasleya

W odpowiedzi na to pytanie wysnuto wiele teorii psychologicznych i napisano jeszcze więcej naukowych traktatów, ale nikt nie potrafił wskazać dokładnej chwili, kiedy chłopiec zmienia się w mężczyznę. Oczywiście dorastanie jest procesem ciągłym, wielopłaszczyznowym, a przecież przychodzi moment, gdy masz już pewność, że oto stoi przed tobą młody mężczyzna, nie chłopiec. Widujesz go codziennie, obserwujesz, jak rośnie i mężnieje. Śledzisz jego sukcesy i porażki, wspierasz w trudnych sytuacjach, po to, aby zupełnie niespodziewanie odkryć, że on już nie jest dzieckiem.

Jako jedenastolatek Charles Weasley nie zapowiadał się rewelacyjnie, zwłaszcza w porównaniu ze swoim starszym bratem Williamem. Był mniej urodziwy, mniej uzdolniony, za to bardziej piegowaty i skłonny do zwyczajnego dziecięcego łobuzowania. Miał też swoje maleńkie, lecz kłopotliwe dla rodziny pasje. Kochał szaleńcze latanie na miotle i wszystkie, nie tylko magiczne zwierzaki. Matka ciągle narzekała na Charliego, że nie trzyma się domu, tylko włóczy po okolicy, co rusz przynosi jakieś wygłodniałe stworzenie, a ogródka to nie ma kto odgnomić. Bill był ukochanym pupilkiem mamusi, a z Charliem to różnie bywało. Wiecznie zapracowany Artur miał nadmiernie liberalne poglądy dotyczące wychowania dzieci. Aby dyscyplinować małego urwisa, Molly czasami musiała sięgać po rozmaite restrykcje, a mały Charlie zupełnie nie przejmował się karami. No... Może ten jeden, jedyny raz.
W pewien wakacyjny dzień ojciec obiecał, że w nadchodzącą niedzielę zabierze chłopców na objazdowy pokaz smoków. Charlie wprost nie mógł się doczekać, ale... Dwa dni później przyniósł do domu ghula. Nie miał pojęcia, że za wszystkie swoje oszczędności kupił we wsi od podejrzanie wyglądającego, cuchnącego przetrawioną whisky człowieczka, nie młodego psidwaka, ale nieudolnie transmutowanego ghula. Kiedy w domu otworzył koszyk, ghul natychmiast przeraźliwie zawył i uciekł na strych. Zadekował się w szparze obok komina i nawet rodzice nie byli w stanie rozmaitymi zaklęciami go stamtąd wywabić. Każdej nocy nowy lokator Nory jęczał potępieńczo, wzbudzając tym paniczny strach u Percy'ego, nieopanowany chichot bliźniaków i naprzemienny ryk płaczu wybudzanych ze snu Rona i Ginny. Matka była wściekła, ojciec również i Charlie, ku swojej rozpaczy, nie zobaczył smoków, choć bardzo tego pragnął.
W Hogwarcie Charles trafił do Gryffindoru. Łatwo zaaklimatyzował się w nowym środowisku i szybko zyskał sobie kolegów. Nie był prymusem jak Bill, ale nauka nie sprawiała mu problemów. Oczywiście, jego ulubionym przedmiotem była opieka nad magicznymi stworzeniami. Zaprzyjaźnił się też z hogwarckim gajowym i godzinami mógł słuchać opowieści o istotach zamieszkujących Zakazany Las. Hagrid polubił rezolutnego chłopaczka i chętnie gościł go w swojej chatce.


12.12. 1984 roku – dwunaste urodziny Charliego
Hogwart

Płakał. Łzy wolno spływały po brudnych policzkach, a on przyglądał się małemu zawiniątku, które trzymał na kolanach. Szeptał coś, delikatnie głaskał je dłonią, a następnie wycierał sobie rękawem cieknący nos i zapłakane oczy. Siedział blisko kominka, w blasku ognia widać było wyraźnie jego pełną rozpaczy piegowatą buzię.
Nawalił. Zawiódł straszliwie. A najgorsze było to, że ona leżała tam, martwa. To wszystko była jego wina. Nie potrafił jej pomóc. Jego wina, że nie znał odpowiednich zaklęć. Jego wina, że nie zdążył na czas. Jego i tego drania Snape’a.
Charlie czekał na Hagrida, wiedział, że nie zasługiwał na pokładane w nim zaufanie i nie potrafił sobie tego wybaczyć. W myślach powracał do wydarzeń ostatnich minut i godzin.
Dzień zaczął się pięknie, były jego urodziny. Jak się jest Weasleyem, z sześciorgiem rodzeństwa, to nie liczy się na bogate prezenty, ale cieszy się z kolorowej kartki z domu, ręcznie dzierganego szalika od mamy, czekoladowych żab od brata i fasolek wszystkich smaków od kolegów. Chłopiec otrzymał mnóstwo życzeń i miał wyśmienity humor. Ochoczo przystał na prośbę gajowego, aby po lekcjach przyjść do jego chatki i popilnować suczki Tuli, która lada dzień miała się oszczenić. Hagrid musiał wykonać pilną pracę w Zakazanym Lesie i mógł wrócić dopiero wieczorem. Martwił się o swoją pupilkę, gdyż była młoda, zupełnie w nieodpowiednim czasie pierwszy raz miała mieć małe i jakoś mizernie wyglądała. Charliemu nie przyszłoby nawet do głowy, że mógłby nie dotrzymać danego słowa. Stało się jednak inaczej.
Ostatnią lekcją były eliksiry z profesorem Snape’em i ten zawziął się na niego. Drań wiedział, że chłopak ma urodziny i bardzo mu się nie podobały głupie żarty oraz roześmiana gęba młodego Gryfona. Czekał tylko na okazję, a ta nastąpiła, gdy Charlie rzucił koleżance kolorową fasolkę, która sturlała się z blatu stołu na kamienną podłogę lochu. Mistrz Eliksirów, z nieskrywaną satysfakcją w głosie, kazał mu zostać po lekcji i posprzątać klasę. Na nic się zdały prośby chłopca, aby przełożyć szlaban. Zatrzymał Charliego równo do pory kolacji, grożąc, że jeśli się nie pospieszy, będzie szorował ławki do północy.
Chłopiec nie poszedł na posiłek, nie wrócił nawet do dormitorium po zimową pelerynę, tylko owinięty maminym szalikiem popędził przez błonia do chatki Hagrida. Na dworze szalała śnieżyca. Kiedy przemarznięty i zziajany dotarł na miejsce, od razu zorientował się, że z Tulą dzieje się coś niedobrego. Ogień w palenisku przygasł, w pomieszczeniu było ciemno i chłodno. Charlie zapalił lampę i wtedy zrozumiał, że rozpoczął się poród. Widział, jak mały szczeniak wypycha się na świat, ale młoda suczka nie była w stanie go urodzić, oddychała ciężko, cała drżała i błagalnie patrzyła na Charliego. Chłopiec nie wiedział, co powinien zrobić. Wybiegł przed chatkę, zaczął wzywać pomocy, wystrzelił z różdżki kilka czerwonych rac. Nikt w szalejącej zamieci go nie usłyszał. Mieszkańcy Hogwartu byli w Wielkiej Sali na kolacji. Charlie wrócił do izby i zorientował się, że Tula nie oddycha, jej serce również przestało bić. Była martwa. Obok niej, połączony z organizmem matki pępowiną, leżał ledwie narodzony, mokry szczeniak. On także wydawał się być martwy. Charlie podniósł do góry ślepe maleństwo i leciutko potrząsnął. Pomasował po brzuszku. Szczeniak nie dawał oznak życia. Chłopiec ostrożnie palcem otworzył pyszczek pieska, przyłożył usta i delikatnie wdmuchiwał powietrze. Wytarł zalepiony śluzem i krwią nosek malucha. Jeszcze raz rozpoczął masowanie brzuszka i wdmuchiwanie powietrza. A kiedy już tracił nadzieję, szczeniaczek cichutko zapiszczał. Charlie jeszcze przez chwilę stymulował oddech pieska, a następnie niewprawnie odłączył od martwego ciała matki. Chłopiec zdjął z szyi urodzinowy szalik i owinął bezradne, wyziębione maleństwo. Przy pomocy różdżki podsycił w palenisku ogień i podrzucił kilka szczap drewna. Szczeniaczek popiskiwał cicho, aby go ogrzać Charlie usiadł z maluchem w cieple kominka.
Kiedy Hagrid wrócił z Zakazanego Lasu, zastał w swoim domu zrozpaczonego chłopca. Potężny gajowy rozpłakał się, gdy wynosił z izby bezwładne ciało ulubionej suczki. Charlie, pociągając nosem, próbował mu wszystko wyjaśnić, usprawiedliwić się, opowiedzieć... Zasmucony Hagrid przysiadł obok niego koło paleniska, otarł oczy wielką, kraciastą chustką i podał ją Charliemu. Sam wziął od chłopca opatulonego w szalik szczeniaka, uważnie go obejrzał i delikatnie pogłaskał już suche, aksamitne futerko.
– Nie płacz, Charlie. Udało ci się uratować chociaż jego. Nie płacz. Nie twoja wina. Zrobiłeś, co mogłeś. Trza nim się teraz zająć, nakarmić, bo bez matki, sierota. Popatrz, jakie ma grube łapy, duży urośnie. Niech mu będzie Kieł... Kieł, to dobre, groźne imię dla psa.
A ponieważ chłopiec nadal szlochał, Hagrid pełnym otuchy gestem poklepał go po ramieniu.
– Nie płacz, Charlie. Masz rękę i serce do zwierzaków. Młody jeszcze jesteś. Ale zobaczysz, zanim się obejrzysz to dorośniesz. Będziesz wiedział, co robić. Wszystkiego się jeszcze nauczysz.


I Charles Weasley dorastał. Z każdym rokiem zmieniał się, mężniał, stawał się coraz bardziej odpowiedzialny. Już wkrótce okazało się, że ma talent do quidditcha, był wyśmienitym graczem drużyny Gryfonów. A kiedy Charlie miał czternaście lat, po raz pierwszy wreszcie zobaczył smoki. Oczarowały go, chłopiec zafascynował się ich potęgą i magią. Przeczytał wszystko, co znajdowało się na ich temat w hogwarckiej bibliotece. Jego pragnienie opieki nad magicznymi stworzeniami nie osłabło. Przykładał się do nauki, że nawet Snape, choć bardzo chciał, nie miał się do czego przyczepić i musiał chłopaka przyjąć na zajęcia zaawansowanych eliksirów.
Gdy szkołę opuścił Bill, dla wszystkich było zupełnie zrozumiałym, że kolejnym prefektem Gryffindoru zostanie młodszy Weasley.
Charles już w szóstej klasie wiedział, co chce robić w życiu. Mógł zostać zawodowym graczem quidditcha. Mieszkać nadal z rodziną i zarabiać całkiem przyzwoite pieniądze, ale wybrał inaczej, bo mężczyźni z rodziny Weasleyów nie tylko bywali zawsze lojalni i odważni, ale również posiadali własne ideały i marzenia. Dlatego też osiemnastoletni Charlie opuścił przesyconą domowym ciepłem Norę i aby realizować swoją pasję, udał się do Rumunii studiować w Dragonis smoki.


12.12.1991roku – dziewiętnaste urodziny Charliego
Diabli wiedzą gdzie, na zachód od Rumunii

Charles Weasley aportował się na poboczu rozwidlenia gruntowej drogi. Czujnie rozejrzał się dookoła, w dłoni trzymał gotową do użycia różdżkę. Był na terytorium, gdzie od roku toczyła się mugolska, bratobójcza wojna. Okolica wydawała się jednak spokojna. Pozornie, w chwilę później usłyszał odległą salwę z karabinu maszynowego, a następnie warkot zbliżających się samochodów. Charlie, sprawdzając podłoże różdżką, bo mugole mieli zwyczaj rozstawiać na poboczach dróg miny, jak najszybciej ukrył się za jednym z licznych występów skalnych i rachitycznymi, suchymi krzaczkami. Drogą nadjeżdżała kolumna samochodów. Rozmaitych aut przeładowanych skromnym dobytkiem i pasażerami. Były to głównie kobiety, starcy i dzieci. Samochody rzeżąc na stromym podjeździe poruszały się pospiesznie. Za nimi ledwie dysząc toczyły się traktory z przyczepami, na których wśród rozmaitych sprzętów siedziały dzieci i kobiety opatulone w chusty. Charlie wiedział, że to są uchodźcy, którzy ratują się przed etnicznymi czystkami. Profesor Goran Brankovic, zaznajomił młodych smokerów z tym, co dzieje się w jego kraju. Sam był mieszańcem, w połowie Serbem, w połowie Chorwatem. Teraz jego narody zaczęły się po raz kolejny w historii wyżynać, a kiedy nie zabijali siebie nawzajem, swoją agresję kierowali przeciw bośniackim muzułmanom. Charlie nie miał pojęcia, kim byli uciekający ludzie. Kiedy kolumna uchodźców zniknęła za zakrętem drogi, już chciał opuścić swoją kryjówkę, gdy dostrzegł jeszcze jeden pojazd. Wydawało mu się przez chwilę, że nadjeżdżający traktor nie ma kierowcy, dopiero gdy ten zbliżył się, dostrzegł, że prowadzi go dziecko. Siedzący za kierownicą chłopiec nie mógł mieć więcej niż dziesięć lat, widać było tylko jego skupioną twarz i czarne włosy. Dzieciak próbował wycisnąć resztki prędkości ze zdezelowanego ciągnika. Siedząca z tyłu na przyczepce stara kobieta, przytulała do siebie otuloną kocem, małą dziewczynkę. Po chwili i ten traktor zniknął za zakrętem drogi. Weasley sprawdził własną lokalizację, był na właściwym miejscu, śpieszyło mu się. W promieniu mili powinien być poszukiwany cel. Chciał już wyjść z ukrycia, gdy nagle na drodze pojawił się kolejny samochód, odkryty jeep. Siedziało w nim czterech odzianych w wojskowe panterki, uzbrojonych po zęby mężczyzn. Jechali szybko, przy rozwidleniu dróg zatrzymali się na chwilę i następnie ruszyli w stronę, gdzie przed chwilą zniknął konwój uciekinierów. Charlie widział ich karabiny oraz pałającą nienawiść w gestach, twarzach i oczach. Uświadomił sobie, że nagle kurczowo zaczął ściskać różdżkę w dłoni, a całe jego ciało spięło się, jak do walki. Teraz zrozumiał, przed czym uciekali w pośpiechu cywile. Przed kim uciekał prowadzący traktor chłopiec. W konfrontacji z napastnikami ten dzieciak i jego rodzina nie mieli żadnych szans. Charles wiedział, że istnieje ustawa o nieingerowaniu w sprawy mugoli, ale tym razem nie potrafił jej respektować. Wychylił się z ukrycia i wykonał pewny, precyzyjnie wymierzony w oponę tylniego koła, ruch różdżką. Po kilkunastu sekundach, gdy auto zniknęło już za zakrętem usłyszał głośne hamowanie, a następnie wrzaski przekleństw mężczyzn. Z nieskrywaną satysfakcją ruszył w drogę.
Po co Charlie Weasley znalazł się w tym zapomnianym przez Boga i ludzi kraju?
Realizował swoje pierwsze poważne zadanie. Musiał zlokalizować smoka. I to nie byle jakiego smoka. Sam profesor Brankovic wezwał go rano i polecił odnaleźć zbiegłą z rezerwatu Tęczową Sonię. Inteligentna smoczyca ominęła zapory i przez noc dotarła aż nad pasmo Gór Dynarskich. Pewnie tu, w wapiennych jaskiniach, chciała sobie uwić gniazdo. Gorana Brankovica zaniepokoiło to, że wszczepiony w skrzydło Soni magolokalizator nagle przestał wysyłać sygnały. Ponieważ on i starsi asystenci zajęci byli odławianiem parki wyjątkowo krnąbrnych Rogogonów Węgierskich, posłał z misją namierzenia smoka świeżo upieczonego studenta, Charlesa Weasleya.
Tęczowe Smoki były zagrożonym wymarciem gatunkiem, oczkiem w głowie rumuńskich smokerów. Nieduże, zaledwie trzymetrowej długości, bardziej przypominały prymitywne ssaki niż gady. Były stałocieplne, żyworodne i opiekowały się swoimi małymi, nosząc przychówek przez trzy miesiące, niczym kangury, w torbie na brzuchu. Potrafiły stawać na tylnie łapy, a ich skóra nie była pokryta łuskami. Barwna i gładka, stała się kiedyś przyczyną licznych na nie polowań. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu wszystkie modnisie pragnęły posiadać torebkę i pantofelki ze skóry Tęczowego Smoka, przez co gatunek znalazł się na krawędzi zagłady. Jednak najpiękniej smoki prezentowały się w locie, kiedy rozkładały wielobarwne skrzydła i swobodnie, niczym latawce niesione prądami powietrznymi, żeglowały w niebieskich przestworzach.
Charlie zawsze zachwycał się ich widokiem, ale teraz spoglądając w kulę magonawigatora, szybko określił dokładne miejsce lokalizacji ostatniego sygnału i zaczął sprawnie wspinać się pod górę. Kiedy minął kolejny występ skalny, zamarł z przerażenia. Nieco poniżej, w kotlince, na skałach pełno było krwi. Nie dostrzegł nigdzie smoka. Tęczowa Sonia musiała być ciężko ranna, zapewne gdzieś się odczołgała i ukryła. Charlie natychmiast przekazał informację do centrum w Dragonis i ruszył w dolinę na poszukiwanie.
Znalazł ją we wgłębieniu pieczary. Było gorzej niż myślał. Smoczyca leżała w kałuży własnej krwi, miała urwane jedno skrzydło, a na jej grzbiecie widniała wielka, wyszarpana rana. Młody smoker zdał sobie sprawę, że to nie mógł być wypadek lub atak innego zwierzęcia. Sonia musiała zostać trafiona z mugolskiej broni. Strzelali zapewne do samolotu, nie wiedząc, że na torze lotu pocisku znalazł się niewidzialny dla nich smok.
Charlie zbliżył się jeszcze bardziej, miał obawy, że smoczyca nie żyje. Szybko rzucił potrzebne zaklęcie tamujące krwotok. Następne na wyczucie tętna. Zanikało. Kolejne zaklęcie pobudzające pracę serca i jeszcze jedno uaktywniające oddech. Założył rękawice, wbił w łapę smoka własną dawkę Eliksiru Antywstrząsowego. Ponowił zaklęcia reanimacyjne, nałożył osłonę termiczną. Ponownie wezwał pomoc z Dragonis, podając precyzyjne namiary miejsca. Jeszcze raz podjął próbę reanimacji smoka. Bezskutecznie. Odchodziła. Nieuchronnie zanikały wszystkie jej życiowe funkcje. Po chwili Charlie zorientował się, że ów nieznaczny odczyt jest już tylko zapisem tlących się resztek życia w smoczym płodzie. Ono jeszcze żyło. Młody smoker spojrzał z nadzieją na dolinę, pomoc nie nadchodziła.
Wiedział, że musi sam dokonać wyboru i podjąć natychmiast decyzję. Wyrzucił potrzebne rzeczy z torby. Wyciągnął mały nożyk. Specjalny, magiczny nóż z diamentowym ostrzem, prezent urodzinowy, który dzisiejszego poranka, razem z kolejnym matczynym szalikiem, otrzymał od kolegów. Jedyne narzędzie, którym precyzyjnie można było rozciąć skórę smoka. Nie wahał się. Przez parę sekund odmierzał odległości, a następnie wykonał poprzeczne, głębokie cięcie i drugie już bardziej delikatne. Zanurzył dłonie i wyciągnął smocze maleństwo z brzucha rodzicielki. Wyglądało jak zwinięty w rolmopsa długoogoniasty szczeniak. Charlie pracował sprawnie. Odciął ostatnie połączenie od ciała matki. Różdżką odessał nadmiar śluzu i pobudził do oddychania smoczątko. Umył je, odkaził i osuszył. Określił płeć oseska jako samiczkę. Własną torbę obłożył zaklęciem termicznym, nanosząc temperaturę odpowiednią dla smoka, wyścielił wkładką jedwabną, transmutując, jak zwykle przydatny w takiej sytuacji, urodzinowy szalik. W tak przygotowanym lokum umieścił smoczątko. Maleństwo oddychało równomiernie, powoli mijał szok narodzin. Po chwili wysunęło pyszczek z torby, Charlie widział wyraźnie, że węszy. Następnie wydało cichutki dźwięk.
– Trrri.
Gdy nie usłyszało odpowiedzi, ponowiło głośniej.
– Trrri?
Charlie dotknął opuszkami palców łepek smoczątka i delikatnie zacmokał. Maleństwo sapnęło, wydając odgłos wyraźnego zadowolenia, a następnie powoli otworzyło bursztynowe ślepka i intensywnie wpatrzyło się w ogorzałą od słońca i wiatru twarz Weasleya. Ten uśmiechnął się, ponownie zacmokał i szepnął.
– Ślicznotka.
– Tototo – zagulgotało potwierdzająco maleństwo.
Zwinęło się w kłębuszek w torbie i zasnęło.
Po chwili Charlie usłyszał pospieszne kroki zbliżających się ludzi. Profesor Brankovic klął straszliwie, widząc zmasakrowane ciało smoka. Nie miał wątpliwości, przybyli za późno. Dostrzegł cięcie na brzuchu martwej smoczycy. Spojrzał z niedowierzaniem w oczach na Charliego.
– Małe przeżyło?
– Tak. – Charlie podsunął profesorowi torbę ze smoczątkiem. – Ma uregulowane życiowe funkcje, to samiczka.
Starszy mag dokładnie obejrzał maleństwo, a ono, niepokojone, gniewnie sapnęło.
– Czy już otworzyła oczy?
– Tak. Patrzyła uważnie na mnie – odpowiedział Charlie.
– Coś do niej mówiłeś? – zapytał z nadzieją w głosie profesor.
– Zacmokałem i... – Charlie lekko się zarumienił – powiedziałem ślicznotka, a ona sapnęła i zasnęła w torbie.
Brankovic roześmiał się.
– Ślicznotka! No to mamy dla niej imię.
Następnie podszedł ponownie do ciała martwego smoka i przyjrzał się dokładniej wykonanemu przez Weasleya cięciu.
– Doskonale chłopcze, niczego nie uszkodziłeś.
Siwowłosy profesor zwrócił się do starszego asystenta.
– Olaf, wycinamy torbę. Trzeba to zrobić natychmiast i tak, aby wyglądała jak kuchenny fartuch z kieszenią, koniecznie z jednego kawałka skóry. Później dopasujemy szelki na Weasleya.
Charlie nie mógł zrozumieć, o co profesorowi chodzi, ale młody Szwed pojął natychmiast.
– Chce pan profesor powtórzyć eksperyment Andersohna? Jemu się nie udało, smocze zdechło po dwóch tygodniach. Nikt jeszcze nie utrzymał przy życiu żyworodnego oseska smoka.
– Małe Andersohna znało własną matkę, miało już osiem dni w chwili jej śmierci i nie potrafiło zaakceptować w tej roli opiekuna. Nasza Ślicznotka myśli, że to Charles jest jego matką. Popatrzyła na niego, a on jej odpowiedział.
I teraz to Charlie doznał szoku.
Miał być smoczą niańką? Miał przez trzy miesiące nosić wdzianko przypominające krojem kuchenny fartuch matki? Torbę na brzuchu wypełnioną ciągle rosnącym smokiem? Miał zrobić coś, co nikomu się jeszcze nie udało!
Chciał, pragnął podjąć takie wyzwanie, ale przecież...
– Profesorze, ja dopiero jestem asystentem pierwszego kursu i...
– ...I nie mam najmniejszych wątpliwości Charles, że będziesz najlepszą matką dla tego maleństwa.

Przez kolejne trzy miesiące Charlie Weasley miał okazję przekonać się, że smoki tęczowe są wyjątkowe. Potrafią wyartykułować i zrozumieć znacznie więcej niż tylko cmokanie. Reagują na własne imię i łaszą się. Kiedy jedzą, głośno ciamkają, a gdy są zadowolone leżą w torbie i mruczą. Są magiczne i to zupełnie inną niż ta ludzka magią. A co najważniejsze potrafią patrzeć, ciepło i rozumnie, prosto w oczy bursztynowymi, wcale nie gadzimi ślepiami.
Charliego spotkała również inna niespodzianka. Otóż państwo Weasley uznali, że skoro ich syn awansował na smoczą nianię i nie może przybyć do domu na święta, to oni opuszczą cieplutką Norę i pojadą razem z Ginny do Rumunii. Tylko później Molly nie mogła się nadziwić, kiedy jej mały łobuziak Charlie zdążył tak szybko dorosnąć. Ba, zmienić się w czułą i odpowiedzialną matkę.



Opowiadanie „Jak dorastają mężczyźni? Czyli historia z życia smokera - Charlesa Weasleya” zostało zamieszczone w jednym z numerów „Czarownicy”.
Doczekało się nielicznych komentarzy. Oto jeden z nich.
Rita S.- dziennikarka
To ma być opowieść o mężczyźnie, smokerze? Taka łzawa, infantylna, przesłodzona. Naiwna historyjka, tania manipulacja, gdzie w niej głębia, proces dorastania? Prawdziwi mężczyźni, a zwłaszcza smokerzy, zachowują się inaczej. Są twardzi, odpowiedzialni, a nie nadwrażliwi.
W odpowiedzi.
Charles W. – smoker
Ależ zapewniam panią, droga Rito, że kiedy trzeba i tam gdzie trzeba, jestem twardy, hmm... bardzo twardy.
Najtrudniejszym wyzwaniem dla mężczyzny nie jest bycie odważnym, odpowiedzialnym, niezłomnym, ale... Okiełznanie męskiej siły i agresji, pochylenie się nad słabszą istotą, dzieckiem, w opiekuńczym, iście macierzyńskim geście.

 

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl