Jakiego księdza potrzebują mężczyźni, O ojcach rodziny

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jakiego księdza potrzebują mężczyźni?

Bogdan Białek

Źródło:

„Zostałem powołany na świadka wiary. Ludzie mówią nam bardzo wyraźnie, czego chcą. Czegoś bardzo prostego: naszej obecności przy nich. [...] Ten osobisty kontakt to sedno bycia kapłanem. Obecność przy ludziach, nawet bardzo prosta, ma najzupełniej podstawowe znaczenie". (Kard. Joseph Bernardin)

 

Piękna w swej prostocie myśl kard. Josepha Bernardina udziela klarownej odpowiedzi na postawione w tytule pytanie i zdaje się, że całą rzecz można by już w tym miejscu zamknąć. Jednak - trawestując znaną ewangeliczną frazę - raz przeczytałem, dwa razy pomyślałem. Wypowiedź kardynała prowokuje refleksję, pobudza wyobraźnię. W jej kontekście każde słowo z tytułowego pytania wymaga namysłu i dookreślenia. Kim jest dzisiaj ksiądz? Kim są dzisiaj mężczyźni? Co to znaczy „potrzebować kogoś"? Co to znaczy „być potrzebnym"? Próbą odpowiedzi na te i na inne pytania są poniższe refleksje. Z pewnością nie uda się nam znaleźć wyczerpujących odpowiedzi na wszelkie wątpliwości. Uzyskamy jednak coś znacznie cenniejszego - poszukiwania.

 

Wczoraj i dziś

 

Kiedy w pytaniu stawiamy słowo „dzisiaj", nieuchronnie musimy odwołać się do jakiegoś „wczoraj". Dzisiaj ksiądz jest zupełnie kimś innym niż, powiedzmy, czterdzieści lat temu. Wówczas księża często pochodzili z wielodzietnych i wielopokoleniowych rodzin. Odbierali w nich „normalne", przyzwoite wychowanie katolickie. Jedną z cech ich rodzin były jasno zdefiniowane role ojca i matki. Ojciec był odpowiedzialny za utrzymanie rodziny, za zapewnienie jej materialnych podstaw bytu. Matka troszczyła się o to, aby wszystko w rodzinie działało jak należy. Obydwoje budowali więź z dziećmi na bardzo osobistej, a raczej osobowej, relacji. Przy wszystkich ograniczeniach rodzina z owego „kiedyś" wyposażała młodego człowieka w podstawowy zasób wiedzy i umiejętności przydatnych do kształtowania przyszłego kapłana w seminarium duchownym, gdzie dokonywał się duchowy, emocjonalny i intelektualny szlif.

 

Dzisiejszy ksiądz bardzo często - choć ta kategoria frekwencyjna niekoniecznie ma znaczenie statystyczne albo wyłącznie statystyczne - pochodzi z rodziny niepełnej; bez rozbudowanych więzi rodzinnych, zwłaszcza z dziadkami. Relacje osobowe są w niej zastępowane przedmiotowymi, budowanymi na zasadzie wymiany wzajemnie świadczonych usług. Bywa, że rodzina jest obarczona jakąś poważną dysfunkcją, na przykład alkoholizmem, zdradami małżeńskimi, rozwodem itd. Nierzadko dzisiejszy ksiądz jest jedynakiem lub ma nieliczne rodzeństwo. Jednak co najważniejsze, dzisiejszym księżom w ich życiu w domach rodzinnych brakowało ojca -fizycznie, psychologicznie, emocjonalnie. Tak jak prawie wszystkim mężczyznom ich pokolenia.

 

Seminaria duchowne też są inne niż w przeszłości. Zmarły niedawno ks. prof. Adam Szafrański zwykł nazywać je „technikami duchowlanymi". Zwracał w ten sposób uwagę, że kształci się tam, owszem, bardzo sprawnych „zawodowców", ale niestety bywa, że kosztem kształtowania świadków wiary. Inaczej mówiąc, „brani z ludu" księża są tacy sami jak lud, ponieważ nawet miejsca ich formacji pozostają takie same jak inne miejsca kształcące inne powołania czy nauczające innych zawodów.

 

Wszyscy stajemy się podobni do siebie, nawet w chęci wyróżnienia się, zaistnienia inaczej od pozostałych, indywidualnie. Wszystkich nas w jednakowy sposób dotyka współczesność - pustynia. Ks. Wacław Hryniewicz pisał, że owa współczesna pustynia „wyrasta pośród ludzi, w ich zagubieniu, samotności, braku międzyludzkich więzi i narastającej anonimowości. A wszystko to w atmosferze hałasu, pośpiechu, natłoku informacji, przyspieszonego tempa życia, nerwowości i niepokoju. W tłumie ludzi można się czuć straszliwie samotnym, opuszczonym w nie mniejszym stopniu niż pośród piasków, skał i kamieni". Ks. Hryniewicz dodawał także: „Wiek XX stał się świadkiem szybkiego rozwoju wielkich miast. [...] Coraz więcej w nich ludzi wykorzenionych i zagubionych. Rwą się więzi rodzinne. Szerzą się nowoczesne plagi w postaci alkoholizmu, narkomanii, nowych chorób. [.] Coraz mniej osób umie świadomie kierować swoim życiem. Nie potrafią odnaleźć się pośród ogromnej pustyni ludzkiej, zniewalającej swoją anonimowością, obcością i chłodem. Tym bardziej potrzeba ludzi zdolnych do dawania świadectwa o wartości i sensie życia oraz o aktualności Ewangelii w dzisiejszym świecie".

 

Tęsknota za ojcem

 

Dlatego tym bardziej wszyscy - kobiety i mężczyźni - potrzebujemy kogoś, kto podejmie porzucone przez naszych ojców zadanie - wyprowadzenia z domu i pokazania, jak żyć w świecie. Z tym, że mężczyźni bardziej niż kobiety potrzebują w dzisiejszych czasach kogoś, kto nauczyłby ich „zmagania się z trudnościami zewnętrznymi oraz z własną ułomnością i słabością" (Józef Augustyn SJ). Kobiety znajdują w nauce Kościoła jasno i wyraźnie zarysowane role, dodatkowo silnie dowartościowane metafizycznie poprzez odwołanie do Matki Bożej. Za to wzorce męskie są bardzo niejasne. „Uderzające jest to, że w Kościele, którego religia jest religią Boga Jedynego, Ojca człowieczeństwa i świata, właściwie nie ma jasnego modelu roli ojca!" - ubolewał znany socjolog Ireneusz Krzemiński. Wiemy, że św. Józef był dobrym ojcem, ale tego, jak to robił, jak okazywał i praktykował ojcostwo - nie wiemy.

 

Wszyscy potrzebują ojca, jego autorytetu, indywidualnej, niepowtarzalnej, wyróżniającej i osobowej relacji z nim. Jezus powiedział: Opuści człowiek ojca swego i matkę (Mk 10, 7). My, ludzie współcześni, nie jesteśmy w stanie opuścić kogoś, kto najpierw nas opuścił. W innym miejscu Ewangelii czytamy: Syn nie może niczego czynić sam z siebie, jeśli nie widzi Ojca czyniącego. Albowiem to samo, co On czyni, podobnie i Syn czyni. Ojciec bowiem miłuje Syna i ukazuje Mu to wszystko, co sam czyni (J 5, 1 9). W egzegezach podkreśla się czasem, że w tych słowach Jezusa ukryta jest przypowieść o roli ojca w czasach i miejscu życia Mistrza - ojciec wprowadzał syna w zawodowe tajniki, gdyż to syn dziedziczył uprawiany przez ojca zawód. Kapłani, jako wybrani i powołani przez Tego, w którego Imieniu mówią „To jest Ciało moje, to jest Krew moja", mają unaoczniać nam wszystkim prawdziwe synostwo Boże, mają nam ukazać Bożą miłość i Boże miłosierdzie.

 

Jak współczesny kapłan ma realizować swoje powołanie wśród współczesnych mu mężczyzn? Musi przyjąć bez lęku i realizować z wiarą duchowe ojcostwo, a więc nie odrzucać roli ojcowskiego autorytetu, pokazującego przede wszystkim odpowiedzialność, skłonność do poświęcenia, rezygnacji i samoograniczenia. Ale także przekazującego „zdolność do kochania i dawania, do dobrowolnego poświęcania, współczucia i troski o innych. Wygląda na to, że w tym właśnie ojcostwo powinno się obecnie realizować i wyrażać, w tym współczesny ojciec powinien być dobry" (Wojciech Eichelberger).

 

Kapłan o zintegrowanej płciowości (wymiar psychologiczny) i jednocześnie świadomy swego powołania do bycia świadkiem wiary (wymiar duchowy) podejmie to zadanie. Ksiądz, który - jak opisuje Jacek Prusak SJ - nie umie po święceniach „zmierzyć się z chęcią powrotu do symbiozy z matką" albo też będący - co czasami się zdarza - w stanie kompletnego psychologicznego zagubienia, nieakceptujący swojej męskości, wyczerpany z powodu podwójnego życia osobistego, będący w regresie - nie podejmie tej roli, nie udźwignie jej. Nie będzie zdolny do osobistego, autentycznego kontaktu z Innym. Zwłaszcza z innym mężczyzną.

 

Co mi po księdzu pozbawionym własnej indywidualności, konformiście jakkolwiek niepozbawionym arogancji, niezdolnym do głębszych relacji z innymi, nieufnym wobec kobiet? Do czego potrzebny mi ksiądz taki sam jak ja? Właśnie dlatego dzisiaj, jak nigdy przedtem, ksiądz jest potrzebny mężczyznom, pozbawionym na ogół wyraźnej i silnej obecności ojca w historii swojego życia, potrzebującym jego wsparcia, autorytetu iwzorca odpowiedzialności. Pod warunkiem że będzie zdolny odpowiedzieć na ich oczekiwania.

 

Osobisty kontakt

 

„Osobisty kontakt to sedno bycia kapłanem" - twierdzi przywołany na początku kard. Bernardin. Warunkiem osobistego kontaktu jest obecność. Trudna to rzecz. Nasi ojcowie, nawet jeśli przebywali w domu, nie byli w nim obecni. Przypomina mi się zabawa mojego dobrodzieja i wychowawcy, wspaniałego ks. Witolda Pietkuna. Pytał mnie: „Gdzie jest Bóg?". Odpowiadałem: „Katecheta mówi, że wszędzie!". Na to ks. Witold: „No widzisz, a pobożny Żyd mówił, że tam, gdzie człowiek Mu pozwoli być. I kto m a rację?". Milczałem. Po niejakiej pauzie ksiądz kontynuował: „Obydwaj. Bóg jest wszędzie, ale nie wszędzie jest obecny. Obecny jest tylko tam, gdzie ludzie Mu pozwolą". W ten sposób nauczyłem się rozróżniać pojęcia „być" i „być obecnym".

 

Przypominamy sobie swoich ojców spędzających całe wieczory przed telewizorami lub zasłoniętych gazetami. Byli w domu, ale nie byli obecni wśród nas i dla nas. Obecność to przede wszystkim uważność, „umiejętność koncentracji na człowieku, słuchania i rozumienia. To bycie obecnym całym sobą: ciałem, umysłem i uczuciami przy drugiej osobie" (Piotr Fijewski). Autor tych słów uzupełnia dalej, że męska uważność jest potrzebna samemu mężczyźnie, „by mógł się skupić, gdy sytuacja tego wymaga, by mógł rozpoznać własne uczucia, własny poziom zmęczenia i stresu, by pomóc komuś, by dobrze współpracować, skutecznie realizować zadania". W pełni uzdrawiający osobisty kontakt to także inne współczesne „cnoty męskie": wyrazistość, stabilność, czułość, zdolność do konfrontacji, dbanie o siebie. Piotr Fijewski pisze: „Współczesny mężczyzna najczęściej dowiaduje się, że ma stres, od swojej żony. Sam nie zastanawia się nad tym, co się z nim dzieje, co czuje i jak mu jest. Ma trudności z przyglądaniem się i nazywaniem własnych emocji. Skupiony jest na zewnętrznych zadaniach. Obżera się wieczorem, jedząc najczęściej tłusto i dużo. Na pytanie: «Jak się czujesz?» odpowiada: «W porządku». [...] Otumania się jedzeniem, chwilę poprzerzuca kanały w telewizorze i zwala się do łóżka".

 

Niestety, tak żyje też wielu księży, którym nie ma kto powiedzieć, że żyją w stresie. Kapłan, który nie umie zadbać o siebie, nie będzie dbał o innych. W samolotach podczas instrukcji dla pasażerów przed startem informuje się matki, że w razie konieczności użycia maski tlenowej najpierw muszą założyć ją sobie, a dopiero potem dziecku. Ma to swój głęboki sens. Przywołany już Fijewski w innym miejscu podkreśla: „Dbać o siebie, to wyraźnie stawiać granice nadmiernym obciążeniom, to dbać o rzeczywiste rozluźnienie i o odpoczynek. Dbać o realną kondycję fizyczną, o zdrowie i wagę, ale nie obsesyjnie. Dbać o siebie, to umieć ogarnąć świadomością przeżywane aktualnie emocje - nauczyć się rozpoznawać w sobie napięcie, złość, niepokój i inne stany i uczucia. Dbać o siebie, to dzielić się z bliskimi swoimi sprawami, to pielęgnować swoje więzi".

 

Troszczyć się o swoją wiarę

 

Dbać o siebie, to także troszczyć się o swoją wiarę, szukać, drążyć, błądzić, nawracać, zawracać, ale przede wszystkim modlić się. Nieustannie modlić się. Rzecz jasna codzienna modlitwa kapłana wydaje się oczywistością, a raczej powinna nią być. Mam wielu przyjaciół, kolegów, znajomych księży i czuję się osobiście dotknięty, kiedy rozpoznaję, że zaprzestali modlitwy. Nie mam jakiejś szczególnej mocy rozpoznawania tego, myślę więc, że inni też to widzą. Objawia się to zwłaszcza w języku kapłańskich kazań. Im bardziej „kaznodziejska mowa", niezrozumiałe sformułowania jakby z seminaryjnych podręczników, stylistyczne figury, tym bardziej zieje od kapłana pustką, brakiem modlitwy i osobistego doświadczenia wiary.

 

Ksiądz, który zaprzestał modlitwy, zaprzestał troski o swój duchowy rozwój. Ksiądz, który nie ma kierownika duchowego, w gruncie rzeczy przypomina owego ojca, który porzuca swoją rodzinę. „Jeśli chcą iść raczej za własnym zdaniem, niż zawierzyć bardziej doświadczonym, może się zdarzyć, że spotka ich przykry koniec. [.] Rzadko ci, co mają się za mądrych, godzą się w pokorze, aby kierowali nimi inni. Lepiej jest wiedzieć mało, ale mieć pokorę i prostotę rozumu, niż być jak wielki skarbiec nauki przy jałowym samozadowoleniu. Lepiej dla ciebie mieć mniej niż posiadać więcej i wpaść przez to w pychę" - pisał Tomasz a Kempis.

 

Warto w tym miejscu przywołać także postać św. Teresy z Avila, która „w powszechnej zmienności i coraz bardziej szerzącym się zwątpieniu była jedyną męską figurą". Otóż św. Teresa cierpiała na szereg bardzo dolegliwych zaburzeń, takich jak skurcze żołądka i zawroty głowy. Jakim sposobem radziła sobie z nimi? „Nieustannie oddawała się lekturze Księgi Hioba, tej części Starego Testamentu, w której opisano nędzę człowieka cierpiącego i pozbawionego wszelkiej pociechy. Kontemplowała także obraz Ukrzyżowanego, idąc za słowem św. Augustyna, że pogrążonej w ciemności duszy może pomóc jedynie widok cierpienia" (Hans Conrad Zander).

 

Możesz kapłanie błądzić i upadać. Jeśli nie popadniesz w obłudę, ludzie ci wybaczą. Jeśli natomiast zaprzestaniesz modlitwy, ludzie cię opuszczą. „Modlić się, to nie znaczy myśleć o Bogu, zamiast myśleć o innych sprawach, czy też spędzać czas z Bogiem, a nie spędzać go z innymi ludźmi. Modlić się, to znaczy myśleć i żyć w Bożej obecności. Kiedy tylko zaczniemy oddzielać nasze myśli o Bogu od naszych myśli o innych ludziach i wydarzeniach, to usuniemy Boga z naszego codziennego życia i umieścimy w małej niszy pobożności, w której mamy tylko pobożne myśli i uczucia" - pisał ks. Henri Nouwen.

 

Jednak rzecz nie tylko w osobistym rozwoju duchowym kapłana, ale także w jego powinności wobec mężczyzn właśnie. Dzisiejsi mężczyźni oczekują, że to księża nauczą ich modlitwy. Kobiety jakoś sobie z tym radzą. Mogły nieraz widzieć swoje matki czy babcie odmawiające chociażby różaniec, mają się do czego odwołać. A mężczyźni? Tylko księżą mogą jeszcze wzbudzić w mężczyznach potrzebę modlitwy; nauczyć prostych modlitw na „codzienne" okazje, choćby „modlitwy serca"; pokazać Bożą obecność w szarej, zwyczajnej codzienności. Kapłani jednak rzadko rozmawiają z mężczyznami o modlitwie - poza ogólnymi pohukiwaniami i wezwaniami. Może dlatego, że sami zatracają jej umiejętność. A jak pisał amerykański poeta Wystan H. Auden: „Modlitwa to zwracanie uwagi na kogoś czy coś innego niż my sami. Kiedy człowiek koncentruje swoją uwagę - na krajobrazie, poemacie, zadaniu geometrycznym, idolu czy Prawdziwym Bogu - zupełnie zapomina o własnym ego i o swoich pragnieniach. Modli się".

 

Z perspektywy własnego kresu

 

Kapłan najbardziej potrzebny jest dzisiaj mężczyznom wystraszonym perspektywą śmierci albo też pozbawionym intuicji własnego kresu. Wszyscy tak jesteśmy pochłonięci obsesją istnienia, że albo o kresie swego ziemskiego żywota zapominamy, albo jego świadomość wprawia nas w trwogę. Nieść otuchę cierpiącym, ukazać Boże światło może tylko ten kapłan, który sam uporał się z własną manią istnienia, zaistnienia, pokazania się, zauważenia. Ten, który potrafi poskromić swoje ego, ogołocić je ze zbędnych balastów.

 

„Dziś zatarł się niemal całkowicie związek pomiędzy ziemskim bytowaniem a życiem potem" - przeczytałem gdzieś. Wyznacza to miejsce dla kapłana. „Siedząc samotnie w mojej małej pustelni, uświadamiam sobie, jak nieprzygotowany jestem do umierania. Cisza i samotność tego wygodnego mieszkania wystarczają, aby uświadomić mi moją niechęć do rozstania się z życiem. Niemniej wkrótce będę musiał umrzeć. Dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat, które mi zostały, szybko przeminą. [.] Czy chcę odbyć tę podróż? Czy chcę wypuścić z rąk wszelką władzę, jaka mi pozostała, rozluźnić pięści i zaufać łasce ukrytej w całkowitej bezsilności? Nie wiem. [...] W pewnym sensie wierzę, że to samotne zaprzyjaźnianie się ze śmiercią jest zadaniem, które służy nie tylko mnie, ale może także służyć innym. Przez całe życie pragnąłem pomagać innym w ich wędrówce, ale zawsze zdawałem sobie sprawę, że mam do ofiarowania niewiele więcej niż własną wędrówkę. Jak mogę głosić radość, pokój, przebaczenie i pojednanie, jeśli nie są one częścią mojego ciała, mojej krwi? Zawsze chciałem być dla innych dobrym pasterzem, ale zawsze także wiedziałem, że dobrzy pasterze oddają własne życie - swoje cierpienie i radości, swoje zwątpienia i nadzieje, swoje lęki i swoją miłość - za swoich przyjaciół. Teraz, mając ponad sześćdziesiąt lat i starając się pogodzić ze swoją śmiertelnością, ufam, że tak jak wszystko inne, co przeżyłem, moja próba zaprzyjaźnienia się z własną śmiercią będzie służyć nie tylko mnie, ale także innym, którzy stoją przed podobnym wyzwaniem. Chcę dobrze umrzeć, ale pragnę także pomóc w tym innym".

 

Kilkanaście miesięcy po napisaniu tych słów ks. Henri Nouwen zmarł. „Dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat, które mi zostały, szybko przeminą"...

 

„Bóg daje człowiekowi siłę do urzeczywistnienia powziętej decyzji -tym trudniejszej, że dotyczy ona nie słów, lecz oddania całego życia. Człowiek staje się wtedy zdolny uczynić coś pięknego dla Boga" - tak o kapłańskim powołaniu pisał ks. Wacław Hryniewicz. Drogi Kapłanie, jeśli dotrwałeś do tej linijki, przeczytaj na zakończenie jeszcze kilka.

 

Jako mężczyzna dzisiejszy nie chcę, abyś był podobny do mnie. Nie chcę też, abyś okazywał mi swoją wyższość, a już uchowaj Boże - przynależność do innej, lepszej kasty społecznej. Nie chcę, abyś mnie usprawiedliwiał. Nikt mnie tak doskonale nie usprawiedliwi, jak ja sam siebie. Nie chcę, abyś mnie potępiał, osądzał albo i łajał. Uwierz mi - byli już lepsi w tym i skuteczniejsi przed Tobą. Chcę, abyś był ze mną, przy mnie, okazał mi uwagę, skupienie, traktował mnie poważnie, poprowadził drogą współczucia, współodczuwania, czułości; abyś dzielił się ze mną darem „jasnej wiązki światła". Chcę, abyś był dla mnie takim księdzem, jakiego sam potrzebujesz.

 

 

Fragment książki:

 

Bogdan Białek (ur. 1955), psycholog, redaktor naczelny miesięcznika „Charaktery. Magazyn Psychologiczny". 

 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl