Jack London - Wróg świata, Jack London

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
J
ACK
L
ONDON
W
RÓG ŚWIATA
Człowiekiem, który pokonał ostatecznie uczonego czarownika i arcywroga ludzkości,
Emila Glucka, był Silas Bannermann.
Wyznanie Glucka, przed zawleczeniem go na elektryczne krzesło, rzuciło snop światła na
szereg wypadków, z których nie wszystkie doszły do naszej świadomości, a które tak
straszliwie wstrząsały światem w latach 1933-1941. Dopiero z chwilą ogłoszenia tego
zdumiewającego dokumentu zrodziło się w umysłach ludzkich przypuszczenie, że zachodzić
może związek jakiś pomiędzy zamordowaniem króla i królowej Portugalii a zbrodniami,
dokonanymi na osobach policjantów nowojorskich.
Pomimo że czyny Emila Glucka były nieprawdopodobnie potworne, trudno oprzeć się
pewnemu uczuciu litości dla nieszczęsnego, zwyrodniałego, zmaltretowanego geniusza.
Dzieje jego nie były nigdy rozpatrywane z tego punktu widzenia, zaś mnóstwo faktów,
protokołów i dokumentów z owego czasu daje nam możność odtworzenia jego względnie
wiernego wizerunku oraz zdania sobie sprawy z czynników i wpływów, które urobiły z niego
w następstwie potwora w ludzkiej postaci i skierowały go na wynaturzoną drogę, po jakiej
stale odtąd kroczył.
Emil Gluck urodził się w stanie Nowy Jork, w Syrakuzach, w 1895 roku. Ojciec jego,
Józef Gluck, policjant i stróż nocny, umarł nagle na zapalenie płuc w 1900 roku. Matka
ładna, wątła istota, która przed ślubem zajmowała się modniarstwem, zamartwiła się na
śmierć utratą męża. Nadwrażliwość matki, przekazana dziedzicznie chłopcu, rozwinęła się u
niego w sposób chorobliwie potworny.
W 1901 roku maty Emilek, wówczas sześcioletni, zamieszkał u ciotki, pani Anny Bartell.
Była ona siostrą jego matki, mimo to nie tliła się w niej ani krzta żywszego uczucia dla
wrażliwego, wylęknionego dziecka. Anna Bartell była kobietą zimną, płytką i bezlitosną.
Ciążyła nadto na niej podwójna klątwa: ubóstwa i posiadania leniwego, wiecznie
wałęsającego się, o nic nie dbającego męża. Chłopiec był niepożądanym gościem w domu
ciotki ! nikt lepiej od Anny Bartell nie potrafiłby dać mu tego do zrozumienia. Wymowną
ilustracją traktowania go przez nią w owym wczesnym okresie kształtowania się duszy
dziecięcej jest fakt następujący:
W rok mniej więcej po wprowadzeniu się do domu Bartellów złamał chłopiec nogę.
Wypadek ten zdarzył się w trakcie surowo zakazanej zabawy na dachu, co czynią, czynili i
czynić będą wszyscy do końca świata chłopcy, nie umiejący oprzeć się urokowi rzeczy
zakazanej. Noga złamana była w dwóch miejscach pomiędzy kolanem a biodrem. Przy
pomocy wystraszonych towarzyszy udało się Emilkowi dowlec na chodnik przed domem, ale
tutaj, wyczerpany bólem, zemdlał. Wszystkie dzieci w sąsiedztwie bały się szkaradnej
1
sekutnicy, dzierżącej władzę w domu Bartellów; zdobywszy się wszakże na odwagę,
zadzwoniły i opowiedziały jej o wypadku. Ale megiera ani spojrzała nawet na biedne dziecko,
leżące bez duszy na ścieżce, zatrzasnęła drzwi i powróciła do swojej balii. Czas mijał, zaczął
kropić deszcz i malec, zbudzony z omdlenia, leżał łkając i jęcząc z bólu. Noga powinna była
być nastawiona bezzwłocznie. W danym stanie rzeczy rozwijało się szybko zapalenie,
zaogniające sprawę w sposób fatalny. Wreszcie, po dwóch godzinach, oburzone kobiety z
sąsiedztwa natarły ostro na nieludzką ciotkę, która zdecydowała się wreszcie wyjść i spojrzeć
na chłopca. Kopnąwszy leżącego bezradnie u jej nóg, zaczęła wrzeszczeć jak opętana, że nie
chce mieć z nim nic wspólnego. Nie jest jej dzieckiem, dowodziła, radziła więc wezwać
pogotowie Czerwonego Krzyża, aby zabrało go do szpitala. Po czym weszła z powrotem do
domu.
W tej chwili nadeszła jednak jeszcze jedna z sąsiadek, Elżbieta Shepston, która
dowiedziawszy się, co zaszło, zakrzątnęła się od razu, aby ułożyć chłopca na noszach,
wezwała lekarza ! usunąwszy na bok protestującą gwałtownie Annę Bartell pomogła wnieść
chorego do domu. Czuła ciotka uprzedziła od razu doktora, że nie ma zamiaru płacić za
wizyty.
Dwa miesiące leżał mały Emilek w łóżku, przez pierwszy miesiąc na wznak, i nikt ani
razu nie pomyślał o odwróceniu go na bok ani o zmianie pościeli. Leżał opuszczony i
samotny z wyjątkiem kilku przypadkowych odwiedzin nie opłacanego, przepracowanego
lekarza. Nie miał zabawek, nic, czym mógłby skrócić długie godziny nudy. Nikt nie zwrócił
się do niego z łagodnym słowem, nigdy miękka dłoń nie spoczęła kojąco na jego czole, nie
doznał od nikogo pieszczoty ani dowodu współczucia nic prócz wymówek i szorstkich
uwag Anny Bortell, która nieustannie wymawiała mu, że niepotrzebnie zwalił się jej na
głowę.
Łatwo zrozumieć, ile wśród takiego otoczenia musiało nagromadzić się w duszy
samotnego, opuszczonego dziecko nienawiści dla bliźnich i goryczy, które w przyszłości
miały znaleźć wyraz w czynach straszliwych, piorunujących świat.
Dziwnym może się wydać, że, pozostając pod opieką Anny Bartell, mógł Emil Gluck
uczęszczać na studia. Powód był wszakże zupełnie prosty. Jej nie dbający o nic, wiecznie
rozpróźniaczony mąż opuścił ją i, natrafiwszy na żyłę złotodajną w kopalniach Newady,
powrócił do domu jako wielokrotny milioner. Anna Bartell nienawidziła siostrzeńca, wysłała
go też niezwłocznie do odległej o setki mil Akademii w Farrington.
Nieśmiały i wrażliwy, samowolny i przez nikogo nie zrozumiany chłopiec czuł się w
Farrington bardziej jeszcze osamotnionym niż gdziekolwiek. Nie wracał nigdy do domu na
2
święta i wakacje jak inni koledzy. Łaził po pustym gmachu i po opuszczonych przez uczniów
ogrodach i łąkach, czytał bardzo wiele, spędzając dnie cale na dworze lub przed kominkiem z
nosem wiecznie utkwionym w stronice książki. W tym właśnie czasie nadwerężył wzrok i
zmuszony był nosić szkła, stanowiące tak wydatny rys na podobiznach jego, publikowanych
w czasopismach z roku 1941.
Był uczniem niezwykłym. Pilność taka jak jego wystarczyłaby, aby zaprowadzić go
bardzo daleko; wcale mu ona jednak nie była potrzebna. Dość mu było rzucić okiem na jakiś
tekst, aby opanować go w zupełności. Wynikiem tego była olbrzymia suma dokonanych
studiów, które umożliwiły mu nagromadzenie w ciągu półrocza takiego zasobu wiedzy, jaki
przeciętny uczeń zdobywa w ciągu sześciu conajmniej lat.
W 1909 roku, mając czternaście lat, był przygotowany „bardziej niż gotów jak
wyraził się główny dyrektor Akademii do wstąpienia na uniwersytet Yale albo Harwarda.
Młody wiek był mu jedyną w tym kierunku przeszkodą i dlatego w 1909 roku znajdujemy go
na liście nowicjuszów w klasycznym kolegium Bowddoinowskim. W 1913 został możliwie
najzaszczytniej promowany i pojechał z profesorem Bradlonghiem do Berkeley w Kalifornii.
Jedynym przyjacielem, jakiego spotkał Gluck w całym swoim życiu, był profesor Bradlongh.
Słabe płuca profesora zniewoliły go do przeniesienia się ze stanu Maine do Kaliforni,
zwłaszcza że przenosiny umożliwiła katedra, Jaką ofiarowano mu w uniwersytecie stanowym.
W ciągu całego 1914 roku przebywał Emil Gluck w Berkeley, uczęszczając na specjalne
wykłady naukowe, Ku końcowi tego roku dwa zgony zmieniły jego widoki na przyszłość i
jego stosunek do świata. Śmierć profesora Bradlongha pozbawiła go jedynego przyjaciela,
jakiego danym mu było posiadać w całym życiu, a śmierć Anny Bartell pozostawiła go bez
środków utrzymania. Nienawidząc siostrzeńca do końca dni swoich, wydziedziczyła go
zupełnie poza marną jakąś setką dolarów.
W następnym roku, jako dwudziestoletni młodzieniec, mianowany został Instruktorem
chemii w uniwersytecie kalifornijskim. Lata upływały mu tutaj spokojnie. Spełniając
sumiennie ciężką, dającą mu zarobek pracę, nie przestawał zarazem Emil uczyć się w
dalszym ciągu i uzyskał jeszcze z pół tuzina stopni naukowych. Był, między innymi,
doktorem socjologii, filozofii i nauk ścisłych, jakkolwiek w późniejszych latach znany był
światu jedynie jako profesor Gluck.
Miał dwadzieścia siedem lat, kiedy po raz pierwszy głośno zaczęło robić się o nim w
prasie dzięki wydanej przez niego książce: „Płeć i postęp. Dzieło to pozostaje do dnia
dzisiejszego podstawowym w dziedzinie historii i filozofii małżeństwa. Ogromny, liczący z
góra siedemset stronic, tom opracowany jest z niezwykłą starannością i ścisłością, a zarazem
3
ze zdumiewającą oryginalnością. Był on przeznaczony dla ludzi nauki, a nie dla wzburzenia
ogółu. Ale autor w ostatnim rozdziale, poświęciwszy tej kwestii trzy wiersze jedynie,
wspomniał w sposób hipotetyczny o tym, że pożądane byłyby małżeństwa na próbę.
Pisma podchwyciły od razu owe trzy wiersze, „przejechały się po nich zdrowo, jak się
wówczas mówiło potocznie, i ośmieszyły w oczach całego świata dwudziestosiedmioletniego
profesora w okularach. Fotografowie czyhali na niego ze swoimi migawkaml, reporterzy
oblegali go, dokądkolwiek się ruszył, kluby kobiece w całym kraju ogłaszały rezolucje,
potepiające jego i niemoralne teorie, a w Kalifornijskim Zgromadzeniu Ustawodawczym,
podczas obrad w sprawie uposażenia rządowego dla uniwersytetu, postawiony został wniosek
wydalenia Glucka pod grozą cofnięcia uniwersytetowi dotocji. Oczywiście żaden z
prześladowców profesora nie czytał jego książki: wystarczyła im przekręcona wzmianka
gazeciarska.
Od tej chwili datuje się nienawiść Emila Glucka do dziennikarzy. Za ich sprawa jego
poważna i rzetelnie wartościowa praca sześciu lat stała się celem urągań tłumu. Do dnia
śmierci swojej, ku wieczystemu ich żalowi, nigdy im tego nie przebaczył.
Gazety również ponoszą odpowiedzialność za następna katastrofę, jaka na niego spadła.
W ciągu pięciu lat po ogłoszeniu drukiem pierwszej swojej książki milczał, a milczenie nie
jest bynajmniej dobre dla samotnego człowieka. Ze współczuciem podkreślić należy fatalne
osamotnienie Glucka w ludnym uniwersytecie, faktem jest bowiem, że nie posiadał on w nim
ani jednego przyjaciela i znikąd też nie doznawał dowodów sympatii. Jedyną jego ucieczką
pozostawały książki, czytał też i studiował bezmiernie.
W 1927 roku zaproszono go do wzięcia udziału w obradach Towarzystwa Przyjaciół
Ludzkości w Emeryville. Nie ufam dostatecznie swojej pamięci i dzięki temu, pisząc te
słowa, mam przed sobą egzemplarz uczonego jego referatu. Napisany jest obiektywnie ściśle
naukowo i dodać należy, zachowawczo. W jednym wszakże miejscu cytuję wiernie jego
słowa mówi o „przemysłowym i społecznym przewrocie, dokonywającym się w
społeczeństwie. Jeden z obecnych na posiedzeniu reporterów podchwycił wyraz ,,przewrót,
oddzielił go od tekstu i napisał ostre sprawozdanie, piętnując Emila Glucka jako anarchistę.
W jednej chwili miano „Profesor Gluck anarchista obiegło po drutach telegraficznych
cały świat i zyskało odpowiednią „oprawę we wszystkich pismach w całym kraju.
O ile próbował odeprzeć poprzednie napaści prasy, o tyle teraz pozostał wobec nich
zupełnie niemy. Gorycz przeżarła już do cna jego duszę. Fakultet wezwał go, aby stanął we
własnej obronie, stanowczo jednak odmówił, wzbraniając się nadto przedstawienia kopii
swojego referatu celem uratowania się od dymisji. Że zaś sam nie chciał się do niej podać,
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swpc.opx.pl