Jan Kozbial Europa, ksi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jan Koźbiał
Europa Środkowo-Wschodnia. O koncepcji regionu z uwzględnieniem Niemiec/Austrii i Rosji
Prezentowana poniżej koncepcja Europy Środkowo-Wschodniej zrodziła się z potrzeby ogarnięcia w badaniach naukowych i nauczaniu uniwersyteckim regionu, w którym w szczególny sposób przejawia się jedność i wielość Europy, w którym Wschód łączy się z Zachodem (geograficzny podział na Europę Wschodnią i Zachodnią przebiega przez środek Polski, a także Litwy, Łotwy i Estonii), chrześcijaństwo zachodnie w dwoistym kształcie katolicyzmu i protestantyzmu styka się i przeplata z chrześcijaństwem wschodnim, przy czym region ten zdążył jeszcze – choć bardzo krótko, bo tylko do r. 1054 – doświadczyć dobrodziejstw jednolitego kulturowo chrześcijańskiego świata.
Dla osiągnięcia powyższych celów okazało się konieczne takie wyznaczenie granic regionu, by obejmował on nie tylko „obszar przejściowy pomiędzy łacińską cywilizacją zachodnią a rusko-bizantyjską cywilizacją wschodnią” (Wikipedia), lecz by był także zakotwiczony w obu „czystych” biegunach – „zachodnim” (Niemcy) i „wschodnim” (Rosja). U podstaw prezentowanej koncepcji badawczej legło tedy szersze ujęcie regionu niż rozumiany jest on na ogół pod nazwą Europy Środkowowschodniej czy innymi nazwami traktowanymi w zasadzie synonimicznie. Jest to region potocznie i metaforycznie określany jako obszar położony „między Niemcami a Rosją”.
Definiowanie regionów – jak wszelkie tego typu definicje – jest w dużym stopniu umowne, a samo ogólne pojęcie regionu - niejednolite znaczeniowo, zależy od podstawowego kryterium wyróżniającego (geograficzne, etnograficzne, kulturowe, polityczne). Najwęższe, a zarazem najprecyzyjniejsze wydaje się znaczenie etnograficzne, gdzie chodzi o niewielkie, jednolite etnicznie i kulturowo i stosunkowo zamknięte społeczności („stroje regionalne”). Szersze i mniej precyzyjne ramy regionów wyznaczają kryteria kulturowe, a najszersze i najmniej precyzyjne czy raczej wyróżniające obszary/społeczności o stosunkowo dużym rozwarstwieniu etnicznym i kulturowym wydają się kryteria polityczne.
Kryteria pozwalające wyróżniać regiony czerpane są zarówno z samego przedmiotu (bez tego byłyby całkowicie dowolne), jak i – w przypadku nauki – z celów i metod badań. Nie bez znaczenia są jednak także same nazwy użyte jako etykietki rzeczywistości. Warto więc odnieść się choćby pobieżnie do problemów nazewniczych. Panuje w tym zakresie spory chaos wynikający ze zmienności historycznej regionów, różnicy spojrzeń i rozłożenia akcentów, ale także ze zwykłej niefrasobliwości językowej.
Zacznijmy od kwestii ortograficznej. W przeciwieństwie do nazw takich, jak „południowo-wschodni” przymiotnik „środkowowschodni” musi być pisany łącznie, nie zawiera bowiem członów semantycznie równorzędnych: nie chodzi mianowicie o obszar, który jest równocześnie środkowy i wschodni; znaczenie „środkowy” jest w tym wypadku nadrzędne względem znaczenia „wschodni”. Mówiąc prościej, podczas gdy o obszarze północno-wschodnim (pisane z łącznikiem) można równie dobrze powiedzieć, że jest północnym fragmentem części wschodniej oraz wschodnim fragmentem części północnej, to nie można powiedzieć o obszarze środkowowschodnim, że jest to wschodnia część części środkowej, a zarazem środkowa część części wschodniej – tylko to pierwsze określenie jest poprawne. Z kolei określenie „środkowo-wschodni” pisane z łącznikiem jest równoważne określeniu „środkowy i wschodni”, w tym wypadku każdy z członów oznacza inny obszar, które to obszary się sumują. Ta – wydawałoby się – prosta zasada złożeń wyrazowych znajdująca odbicie w pisowni (z łącznikiem lub bez) nie jest jednak w praktyce przestrzegana. I tak na przykład Wikipedia pisząc „środkowo-wschodni” z łącznikiem poprawnie wyjaśnia, że określenie to jest równoważne określeniu „środkowy i wschodni”, lecz z kolei to semantycznie poprawne wyrażenie jest niezgodne z zakresem wyróżnionego przez tę encyklopedię regionu. Region „Europy Środkowej i Wschodniej” według Wikipedii nie obejmuje bowiem Rosji ani nawet Białorusi i Ukrainy, nie obejmuje zatem Europy Wschodniej; nie obejmuje też Niemiec i Austrii, które encyklopedia ta zalicza jednak do „Europy Środkowej”. W mediach spotyka się zresztą określenie ekstensywne „Europa Środkowa i Wschodnia” (sic!) na określenie tak zdefiniowanego regionu („obszar między Niemcami a Rosją”); zamiennie używane jest też określenie „Europa Środkowa”. Trudno tu znaleźć porządek. W konstruowaniu granic regionu obok kryteriów geograficznych pojawiają się kryteria wspomagające o charakterze politycznym i kulturowym, mowa jest na przykład o państwach powstałych „w wyniku rozpadu bloku socjalistycznego” lub o „obszarze przejściowym pomiędzy łacińską cywilizacją zachodnią a rusko-bizantyjską cywilizacją wschodnią” (Wikipedia). Tak czy owak jedna stała cecha towarzyszy wszystkim tym definicjom interesującego nas tu „obszaru przejściowego”– region ten nie obejmuje Niemiec (i Austrii) oraz Rosji.
Przechodząc do propozycji badawczych wpisujących się w to węższe (w stosunku do ujęcia proponowanego w niniejszym opracowaniu) ujęcie regionu (w poprawnej pisowni: Europa Środkowowschodnia), odniosę się do kilku koncepcji, w ramach których prowadzone są obecnie intensywne badania naukowe. Ogólnie można powiedzieć, że interesujący nas region także w koncepcjach badawczych nie obejmuje krajów niemieckich i Rosji, choć bywają uwzględniane pewne jej (północno-zachodnie) obszary.
Z jednej strony funkcjonuje dobrze ugruntowana powojenna koncepcja historiografii niemieckiej, której wykładnikiem jest czasopismo „Zeitschrift für Ostmitteleuropaforschung”. Należy podkreślić, że priorytetem tych badań są obszary północne regionu (co odpowiada wyróżnionemu w Katedrze „subregionowi północnemu”, o czym za chwilę), a następnie obszary środkowe (Czechy, Węgry). Północne obszary regionu są też przedmiotem badań niemieckiego Instytutu Północno-Wschodniego (Nordost-Institut) w Lüneburgu. Wyróżniony w tej ostatniej koncepcji badawczej obszar wyznaczają Bałtyk i Karpaty oraz Odra i Newa jako punkty skrajne. „Etnicznie obszar ten obejmuje główne siedziby Polaków, Litwinów, Łotyszy i Estończyków, a także sporą część siedzib Wielko-, Biało- i Małorusinów (...)”; obszar ten został wyróżniony na podstawie historycznej obecności Niemców na tych terenach.
Pod nazwą Europy Środkowej lansowany był (w piśmie „Kafka”, które w międzyczasie przestało się ukazywać) region, którego „rdzeń stanowią obszary dawnej naddunajskiej monarchii (...)”, a w którym wyraźnie odżywa wcześniejsza koncepcja „Mitteleuropy”. Z kolei w tekście programowym „Studiów kulturoznawczych Europy Środkowowschodniej” utworzonych przy slawistyce lipskiej tytułowy region definiowany jest jako „grupa państw położonych pomiędzy Federacją Rosyjską a Unią Europejską od Estonii po Albanię, od Ukrainy po Republikę Czeską”. Warto jeszcze zwrócić uwagę na koncepcję „Europy Wschodniej” („wschodniej Europy”), jaką w odniesieniu do XII w. posługują się autorzy tomu pt. „Rozkwit” państw wschodniej Europy w XIV wieku. Na podkreślenie zasługuje uwzględnienie w tym kontekście Wielkiego Księstwa Moskiewskiego; rozpatrywany region rozciąga się jednak – konsekwentnie - na wschód od państw niemieckich. W kontekście niniejszego opracowania wypada zauważyć, że „europejskość” Rosji zagwarantowana jest po prostu przez fakt, że Rosja – obok Białorusi i Ukrainy – to państwo-sukcesor Rusi Kijowskiej, której z historii Europy usunąć się nie da.
Wspomnijmy wreszcie polską szkołę historiograficzną wywodzącą się od Oskara Haleckiego, kontynuowaną po wojnie przez Piotra Wandycza, a obecnie w szkole lubelskiej Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej pod kierunkiem Jerzego Kłoczowskiego. Region wyróżniony w tej szkole obejmuje „w zasadzie obszary Europy, które przez szereg stuleci wchodziły w skład Rzeczypospolitej Obojga Narodów, to znaczy Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego, oraz historycznych królestw Czech i Węgier”. Intencją tej koncepcji jest przeciwstawienie się tezie (historiografii zachodniej) „często formułowanej w Berlinie czy Moskwie-Petersburgu o nieudolności małych narodów między Niemcami a Rosją do samodzielnego istnienia i zagwarantowania demokracji i stabilizacji całego obszaru bez opieki czy dominacji potężnych sąsiadów”. Udowodnieniu tezy przeciwnej służy eksponowanie okresów, w których występowały silne i stabilne państwa w regionie. Zauważmy, że i w tej koncepcji chodzi o region położony „między Niemcami a Rosją”, przy równoczesnej próbie jego radykalnej redefinicji (w stosunku do cytowanej – niewątpliwie historycznie fałszywej – tezy).
Z punktu widzenia badań regionalnych (przynajmniej w odniesieniu do założeń prezentowanego tutaj podejścia) w koncepcji tej wypada podkreślić pewne istotne mankamenty sprowadzające się z jednej strony do zbyt arbitralnego wyznaczenia granic regionu, z drugiej zaś do swego rodzaju „delokalizacji” („westernizacji”) regionu (o czym za chwilę). Po pierwsze więc wykluczenie pewnych krain historycznych – na przykład Prus Wschodnich - z zakresu regionu oparte jest na argumencie, że daną krainę lepiej jest opisać w historii narodowej (w tym wypadku Niemiec). Jest to argument bezprzedmiotowy, skoro chodzi o historię regionalną. Po drugie, jeśli odesłać historię Prus Wschodnich do historii Niemiec, to dlaczego nie odesłać historii Białorusi i Ukrainy do historii Rosji (co zresztą czyni historiografia rosyjska)? Można by też dopatrywać się w tym miejscu podejścia „kryptokolonialnego” zakładającego, że właściwym miejscem opisu historii Białorusi i Ukrainy jest historia Polski. Mielibyśmy tu zatem do czynienia z faktycznym zderzeniem dwóch „kolonialnych” historiografii narodowych – polskiej i rosyjskiej. Jeśli jednak piszemy historię regionalną, obie historie narodowe (a także historie narodowe Białorusi i Ukrainy) winny znaleźć w niej stosowne miejsce. Chcąc uniknąć wszystkich kłopotów i arbitralnych rozstrzygnięć w sprawie wyznaczenia granic regionu, wystarczy włączyć do niego Niemcy/Austrię i Rosję; wszystkie „wątpliwe” tereny znajdą się wówczas w obrębie regionu, a nawet w jego centrum.
Z drugiej strony – jak wspomniałem – w koncepcji tej ma miejsce swoista „westernizacja” tak rozumianej Europy Środkowo-Wschodniej, której intencją jest wykazanie okcydentalnego charakteru regionu (dlaczego wobec tego wykluczać z niego Niemcy i Austrię?) w przeciwieństwie do „orientalnej” Rosji. Takie ujęcie zagadnienia wiąże się z milczącym założeniem, że „Europa” to „Zachód”, że Europę Środkowo-Wschodnią należy „przesunąć” na zachód po to, by ją „włączyć” do „Europy”. W ten sposób zwijamy jednak jedno „skrzydło” Europy, dokonujemy naukowo (i nie tylko) nieuzasadnionej amputacji i wywołujemy upiora radykalnego podziału Europy na „Europę” czyli „Zachód” oraz... Rosję. Takie widzenie Europy z pewnością nie służy jej zrozumieniu i jej przyszłym losom. Głęboką świadomość tego faktu miał Jan Paweł II, przestrzegając, że Europa musi „oddychać dwoma płucami”. Podejście to ma jeden groźny mankament – utożsamia ono de facto (wbrew prawdzie historycznej) „rusko-bizantyjską cywilizację wschodnią” z Rosją.
Warto zwrócić uwagę na krytykę tej koncepcji regionu ze strony niemieckiej. Otóż w recenzji Historii Europy Środkowo-Wschodniej niemiecki historyk Hans-Jürgen Bömelburg podnosi następujące zarzuty pod adresem tego ujęcia: wykluczenie terenów między Łabą a Odrą (Germania Slavica), a zwłaszcza Brandenburgii-Prus i Austrii, których dzieje lepiej miałyby być opisane w ramach niemieckiej historii narodowej, trudności z prezentacją na przykład historii Słowenii (włączonej do regionu) bez uwzględnienia dziejów Austrii, zbyt słabe uwzględnienie „historii wschodniosłowiańsko-rosyjskiej, która z uwagi na włączenie do regionu Litwy, Białorusi i Ukrainy zasługiwałaby na dużo większą uwagę”.
W kontekście zbyt swobodnego – moim zdaniem - posługiwania się także w opracowaniach naukowych opozycją „Wchód-Zachód”, pragnę zwrócić uwagę, że Niemcy nie są wcale modelowo „zachodnie”, a Rosja – modelowo „wschodnia” (w sensie kategorii europejskich!), a tym samym obszar pomiędzy nimi nie jest wcale „obszarem przejściowym”. Wygodnie będzie prześledzić to zagadnienie odnosząc się do treści doskonałego skądinąd artykułu Antoniego Podrazy pt. Europa Środkowa jako region historyczny. Autor w bardzo wyrazisty sposób streszcza ugruntowane pojęcie Europy Środkowej wraz z jego uzasadnieniami, które – odwołując się do jasnych kryteriów - pozostawiają jednak wiele otwartych pytań. Odrzuca on zresztą nazwę „Europa Środkowowschodnia”, a wraz z nią Białoruś i Ukrainę jako jej składniki, które w mniej rygorystycznej koncepcji regionu zostają jakoś „upchnięte” (jako „ziemie ruskie związane przez kilka stuleci z Polską, chociaż tkwiące korzeniami we wschodnioeuropejskim kręgu kulturalnym”). Oto jak Podraza definiuje region Europy Środkowej:
W ten sposób doszliśmy do momentu, kiedy można określić w sposób dość jednoznaczny, czym jest Europa Środkowa. Otóż w moim przekonaniu jest to obszar niemający antycznej tradycji przynależności do kręgu cywilizacji grecko-rzymskiej. Była to w starożytności część europejskiego „barbaricum”. Po drugie jest to obszar poczynając od wieku X związany pod względem kulturowym, w tym też i religijnym, z Europą Zachodnią. I wreszcie po trzecie jest to obszar pod względem stosunków gospodarczo-społecznych związany od XVI wieku z Europą Wschodnią. Tak rozumiana Europa Środkowa obejmuje tereny leżące między Łabą i jej przedłużeniem do Istrii a wschodnią granicą Polski i Węgier i południową granicą Węgier i Chorwacji. Część tak rozumianej Europy Środkowej stanowią też trzy kraje nadbałtyckie, również związane przez długie wieki kulturowo i religijnie z Zachodem, a gospodarczo ze Wschodem.
A oto wątpliwości, jakie się nasuwają. Co do kryterium pierwszego: można by dyskutować z tezą, że Niemcy – w przeciwieństwie do „Europy Środkowej” – mają „antyczną tradycję przynależności do kręgu cywilizacji grecko-rzymskiej”, z drugiej zaś strony w IX w. na Morawach działali misjonarze z pewnością przynależący „do kręgu cywilizacji grecko-rzymskiej”. Co do „barbaricum”, to należeli też do niego Germanie, z których wywodzą się późniejsi Niemcy. Co do kryterium drugiego: z jednej strony można utrzymywać, że Niemcy więzi z „Europą Zachodnią” w jakimś zerwały (poprzez reformację), tych więzów zaś nie zerwała Polska („Polonia semper fidelis” – katolickiemu Rzymowi, który wszak jest symbolem „Europy Zachodniej), musiałoby to więc znaczyć (tak jest zresztą naprawdę, o czym za chwilę), że obszary na zachód od Polski są mniej „zachodnie” niż sama Polska. A dalej: jeśli przyjąć, że Niemcy i Polska są kulturowo „zachodnie”, to dlaczego nie ująć ich w jeden region przy tak ścisłym powiązaniu historii obu krajów? Co do kryterium trzeciego: co właściwie w tym kontekście znaczy określenie „Europa Wschodnia”? Jeśli należy do niej Rosja, to zrównywanie historii gospodarczo-społecznej Rzeczpospolitej z Rosją jest jednak chyba mocno naciągane. Dalej - uwzględnienie terenów na wschód od Łaby słusznie uwzględniałoby różnice w obrębie Niemiec, co jednak dodatkowo komplikuje zagadnienie, jak bowiem traktować sprawy niemieckie w tej koncepcji? Włączyć tylko obszar Germania Slavica i Brandenburgię-Prusy (jak chce Bömelburg)? Niejasne jest, w jakich granicach (z którego roku?) mielibyśmy uwzględnić Czechy czy Węgry. A co ważniejsze: jak tu rozpatrywać historię Czech i Węgier bez historii Niemiec i Austrii (Czechy – przez wieki składnik I Rzeszy a potem Austrii i Austro-Węgier; Węgry – przez wieki składnik Austrii, a potem Austro-Węgier).
Podsumowując - za główny mankament tej – zresztą medialnie i encyklopedycznie rozpowszechnionej koncepcji – uznać trzeba nadmiernie uproszczony obraz „Zachodu” i „Wschodu”, który ponadto – poprzez wyłączenie Niemiec i Rosji nakłada na te kraje fałszywe maski prawdziwego czy typowego Zachodu (Niemcy) i prawdziwego czy typowego Wschodu (Rosja). Nic bardziej złudnego niż traktowanie Niemiec jako „Zachodu” a Rosji jako „Wschodu” – w każdym razie dopóki mówimy o Europie.
Ujmując rzecz – na pozór – paradoksalnie, trzeba bowiem powiedzieć, że to raczej Niemcy i Rosja są „obszarami przejściowymi” „w drodze do Europy”. Z tego punktu widzenia „europejskość” Europy Środkowowschodniej (w węższym rozumieniu) jest stabilnym elementem w rozwoju narodów i państw ten obszar wypełniających. Polska była zawsze normalnym krajem europejskim zajmującym określone miejsce w Europie i nie wywołującym burd globalnych, które kwestionują samo istnienie Europy. Podobnym państwem była Ruś („pierwsza Rosja” lub „dawna Rosja”). Takimi „normalnymi” państwami europejskimi nie są natomiast Niemcy i Rosja. Co najwyżej można by za takie państwo uważać „pierwsze Niemcy” (do czasu reformacji). Ujawniający się w ten sposób dyskontynuatywny (heterogeniczny) charakter szerszego ujęcia regionu paradoksalnie przemawia za jego przyjęciem. O ile bowiem nie można wyróżnić Europy Środkowowschodniej jako obszaru „przejściowego” „między Niemcami a Rosją”, gdyż to Niemcy i Rosja są „obszarami przejściowymi”, to sensowne wydaje się – w celu uzyskania racjonalnego przedmiotu badań - przyłączenie tych niestabilnych obrzeży do bardziej stabilnego centrum. Tak więc w rzeczywistości to „obszar przejściowy między Niemcami a Rosją” okazuje się stabilnym centrum tak rozumianego regionu. W zaproponowanej przeze mnie konstrukcji myślowej polegającej na odwróceniu standardowego postrzegania obszarów „stabilnych” (Niemiec i Rosji) w odróżnieniu od „obszarów niestabilnych” (narody i kraje „pomiędzy” nimi) pojawia się ten sam motyw szerszej konstrukcji regionu: scalenie, integracja, zrównanie pod względem politycznym i kulturowym. Skoro Europa Środkowowschodnia (ów region rzekomo „pomiędzy”) jest w rzeczywistości bardziej „zachodnia” od Niemiec i bardziej „wschodnia” od Rosji (jeśli już posługiwać się takimi kategoriami), a zarazem – z nie podzielonym chrześcijaństwem w tle – zdecydowanie „europejska” (kategorię tę trzeba bowiem rozumieć poza opozycją Zachód-Wschód), skoro – dalej – to Niemcy i Rosja są tak naprawdę „obszarami przejściowymi” poszukującymi swej „europejskości” (historycznie: Niemcy po zerwaniu więzi z europejskim chrześcijaństwem Kościoła Zachodniego, Rosja po zerwaniu więzi z europejskim chrześcijaństwem Kościoła Wschodniego), to może te „obszary przejściowe” (peryferie) należy przyłączyć – mentalnie - do europejskiego centrum (reprezentowanego w tej części Europy przez Europę Środkowowschodnią), by tym sposobem pielęgnować i rozwijać „europejskość” całej Europy Wschodniej (w geograficznym rozumieniu). W przeciwnym razie będzie nasilać się zjawisko, które można określić obrazowo w następujący sposób: Niemcy i Rosja, nie mogąc dostosować się do Europy, próbują dostosować Europę do siebie. W rzeczywistości bowiem podobnie jak Niemcy zakwestionowały „pierwszy Rzym”, tak Rosja zakwestionowała „drugi Rzym”; historia obu krajów („drugich Niemiec” i „drugiej Rosji”) jest w rzeczywistości historią schizmy – oderwania się od „Europy”. Europa została bowiem zbudowana na fundamentach „pierwszego” i „drugiego” Rzymu (Konstantynopola) i tylko powrót do tych fundamentów może przywrócić jej utraconą jedność.
Warto zwrócić uwagę, że węższa koncepcja regionu („obszar między Niemcami a Rosją”), dla której stosuje się mniej więcej synonimicznie nazwy: Europa Środkowo-Wschodnia, Europa Środkowowschodnia, Europa Środkowa, Europa Środkowa i Wschodnia, przy czym ta pierwsza nazwa (mimo iż ortograficznie niepoprawna) jest najbardziej rozpowszechniona – znalazła sobie prawo obywatelstwa nie tylko w pracach naukowych, ale i w publikacjach medialnych i encyklopediach. Oznacza to, że postrzeganie jako odrębnego regionu obszarów pomiędzy Niemcami a Rosją weszło na trwałe do świadomości społecznej - chyba ze szkodą dla tej świadomości. Kryteria wyróżniania tak rozumianego regionu – w analogii do ujęć naukowych - sprowadzają się do dwu aspektów: kulturowego i gospodarczego.
Tak czy owak na tle owej „wąskiej” polskiej koncepcji regionu Europy Środkowo-Wschodniej o tyle łatwiej zrozumieć prezentowane w niniejszym opracowaniu ujęcie, że stoi za nim ta sama generalna motywacja redefinicji „obszaru między Niemcami a Rosją” (a w świetle powyższych uwag także redefinicji samych Niemiec i Rosji). Różnica polega na założeniu, że dla osiągnięcia tego celu potrzebne jest poszerzenie badanego obszaru – o Niemcy i Rosję. Należy tu tylko jeszcze dodać, że w obrębie tak szeroko rozumianej Europy Środkowo-Wschodniej (=Środkowej i Wschodniej) wyróżniam (w układzie pionowym Północ-Południe) trzy subregiony: subregion północny, którego kluczowym rysem jest trójkąt Niemcy – Polska – Rosja (a do którego po r. 1989 należy dorzucić nowe suwerenne państwa: Litwę, Łotwę, Estonię, Białoruś, Ukrainę), subregion środkowy pozostający pierwszoplanowo w konstelacji: Austria – Czechy – Węgry oraz subregion południowy pozostający (historycznie) w orbicie państwowości/polityki Turcji i Rosji.
W największym uproszczeniu motywy tej koncepcji (tj. włączenia do zakresu regionu Europy Środkowo-Wschodniej Niemiec/Austrii i Rosji) są z jednej strony natury historyczno-poznawczej, z drugiej zaś – politycznej (prognostycznej).
W aspekcie historyczno-poznawczym można - na przykładzie subregionu północnego (w powiązaniu z subregionem środkowym) – wskazać choćby na następujące fakty: spotykanie się granic politycznych Niemiec (= Prus i Austrii) i Rosji na linii Wisły (po III rozbiorze Rzeczpospolitej, a także w 1939 r.), trójkąt Niemcy – Polska – Ruś (X-XII wiek) jako powiązana wielorakimi więziami część europejskiej christianitas, zmieniający się historycznie w ścisłym uzależnieniu wzajemnym układ sił w trójkącie: Niemcy (Prusy/Austria) – Polska – Rosja (=Ruś moskiewska) (w. XV-XVIII). A sięgając głębiej w przeszłość, trudno przeoczyć fakt, że kolebka „drugich Niemiec” (Cesarstwa Niemieckiego) znajdowała się na terenach Rzeczpospolitej, tam bowiem była kolebka Prus. Nie sposób też pominąć ponad sześćdziesięcioletniej unii personalnej Rzeczpospolitej z Saksonią (1697 – 1763).
Na inny znamienny fakt warto wskazać w kontekście historii Polski i Rosji. Jeśli w pocztach królów polskich nie wymienia się Aleksandra I i Mikołaja I, to jest to fakt psychologicznie aż nadto zrozumiały. W świetle prawa międzynarodowego obaj cesarze rosyjscy byli jednak królami Polski (Królestwa Polskiego). Jeśli unia personalna Cesarstwa Rosyjskiego i Królestwa Polskiego była karykaturą unii w porównaniu z Rzeczpospolitą, to jednak formalnie była to unia, nawet jeśli została ona postanowiona na Kongresie Wiedeńskim, w którym Polska nie brała udziału. Jeśli Polska i Rosja po powstaniach polskich nie stały się bardziej zrównoważoną unią, tak jak Austria i Węgry po powstaniu węgierskim w okresie Wiosny Ludów, to jest to związane z charakterem władzy politycznej w Rosji. Prawdopodobnie to właśnie niezgodność typów władzy państwowej przesądziła o tym, że nie powstała unia Rosji i Rzeczpospolitej w wieku XVII. gdy dyskutowano projekt powołania carewicza na tron (czy trony) Rzeczpospolitej. Dodajmy do tego jeszcze panowanie Bolesława Chrobrego i Bolesława Śmiałego w Kijowie, panowanie polskie w Moskwie w latach 1605 – 1610 po osadzeniu na tronie rosyjskim Dymitra Samozwańca I i II.
Tak czy owak odrywanie historii Rosji od historii Polski, Białorusi, Ukrainy byłoby równie niezrozumiałe jak odrywanie historii Szkocji i Irlandii od historii Anglii, a nawet historii Anglii od historii Francji. Historia regionalna Polski, Litwy, Białorusi i Ukrainy bez historii Rosji byłaby czymś dziwnym. Rzecz jasna każda historia narodowa jest zarazem historią regionalną, tak jak każda historia regionalna jest zarazem historią narodową. Pisanie jednej bez drugiej jest zadaniem niewykonalnym, a roztopienie historii regionalnej w historii narodowej jest równie niedopuszczalne, jak rozpuszczenie historii narodowej w historii regionalnej.
Postrzeganie regionu Europy Środkowowschodniej jako swoistej „ziemi niczyjej” czy „poletka Pana Boga” między Niemcami a Rosją karmi się porozbiorową wizją Europy - a więc głównie Europy dziewiętnastowiecznej po kongresie wiedeńskim - wizją Europy „zjednoczonej” w ramach ponadnarodowego porozumienia Świętego Przymierza. Europa środkowa i wschodnia w tym okresie zdominowana jest bez reszty przez trzy cesarstwa: Niemcy, Austrię (od 1867 cesarsko-królewskie Austro-Węgry) i Rosję. Warto więc przypominać, że układ ten wypełnia niespełna jedną piątą tysiącletnich dziejów regionu. Chcąc zrozumieć w pełni dzieje regionu, warto też przywołać choćby następujące fakty: w IX w. w regionie istniało kilka słowiańskich organizmów politycznych – m. in. państwo wielkomorawskie, bułgarskie, ruskie (Ruś Kijowska). Jeszcze wymowniejsze są fakty związane z historią Niemiec w kontekście historii państw słowiańskich, w szczególności Polski i Rusi. Jeśli przyjąć r. 911 (koniec dynastycznej władzy Karolingów w państwie wschodniofrankońskim) za datę powstania właściwych Niemiec – od r. 962 Cesarstwa Rzymskiego, później Świętego Cesarstwa Rzymskiego, a po ugruntowaniu się generalnie narodowego charakteru Rzeszy – z dodatkiem „Narodu Niemieckiego” - to okaże się, że państwo niemieckie powstało w tym samym mniej więcej okresie, co państwo polskie (X w.). Co więcej - jak się wydaje - państwo polskie – mimo dwustuletniego rozbicia dzielnicowego i ponadstuletniej utraty suwerenności politycznej wykazało większą ciągłość dziejową niż Niemcy. (Na poparcie tej tezy można przytoczyć również dzieje innych państw regionu, na co tu ze zrozumiałych względów nie mogę sobie pozwolić.)
Racje polityczne (prognostyczne) sprowadzają się do zakwestionowania sensowności wyróżniania szczególnego, tzn. obdarzonego szczególnymi cechami - przede wszystkim niestabilnością polityczną oraz wielokulturowością - obszaru „między Niemcami i Rosją”. Z jednej strony bowiem przez większość tysiącletniej historii regionu (przynajmniej jeśli chodzi o subregion północny) ziemie te były stabilne politycznie (X – XVIII w.: Królestwo Polskie, Wielkie Księstwo Litewskie, Rzeczpospolita), z drugiej zaś – stabilność polityczna zjednoczonej Europy zależy w sposób kluczowy od istnienia „między Niemcami a Rosją” – niejako „w jednym szeregu” – stabilnych państw narodowych. Z tego względu nie należy przyjmować istnienia obszaru pozbawionego organicznie własnych sił państwowotwórczych.
Warto w tym kontekście wskazać na nieudane eksperymenty państw „wielonarodowych” w regionie – najlepszym tego przykładem są dzieje Jugosławii. Nawet najbardziej „zrównoważone” państwo wielonarodowe – Rzeczpospolita – odczuła ostatecznie skutki swej wielonarodowości; niemożność – z oczywistych powodów – wykształcenia jednolitego państwa narodowego (por. hasło „gente Ruthenus – natione Polonus”; ale miało też miejsce i odwrócenie tego hasła: gente Polonus, natione Ruthenus”, vide Wacław Lipiński vel Wiaczesław Łypynśkyj) musiała doprowadzić do rozerwania go przez ruchy odśrodkowe na długo przedtem, nim zmogły go potęgi zewnętrzne. W tym kontekście warto może na nowo przyjrzeć się uporczywie – zwłaszcza w literaturze pięknej - utrzymującemu się „mitowi wielokulturowości” jako bez mała synonimu Europy Środkowowschodniej. Mit ten ma wiele wspólnego z „mitem habsburskim”, stąd egzemplikowany jest najchętniej na przykładzie Galicji.
Mit ten może mieć niebezpieczne implikacje polityczne. Nierzadkie jest – nawet i dziś - spojrzenie na Europę Środkowowschodnią (w węższym rozumieniu) w kontekście jednoczenia się Europy, jako na szansę nie tylko cywilizacyjną, lecz także, a może przede wszystkim – polityczną. Chodzi o wniesienie stabilnych struktur politycznych (administracyjnych) do obszaru, który – rzekomo – sam z siebie takiej stabilności wytworzyć nie może. Jest to spojrzenie zniekształcające rzeczywistość – zwłaszcza w kontekście wspomnianych wcześniej dziejów regionu. Podam tu tylko jeden przykład ukazujący niebezpieczny aspekt myślenia o „jedności europejskiej” w kategoriach ponadnarodowych tworów politycznych. Oto Christian Promitzer w artykule Multietniczność w Europie Południowo-wschodniej a odpowiedzialność europejskiego Zachodu wypowiada (w dobrej wierze, jak należy sądzić) następujący sąd (w kontekście rozwiązań politycznych dla Kosowa i Bośni i Hercegowiny w układach z Dayton):
Wspomniałem wcześniej, że zaangażowanie wspólnoty międzynarodowej w Europie Południowo-wschodniej kryje w sobie niebezpieczeństwo przerodzenia się w nową formę kolonializmu XXI wieku. Z pewną dozą cynizmu można by ten stan rzeczy ująć w sposób następujący: oto po nacjonalizmie ta część Europy otrzymuje nowy artykuł eksportowy Zachodu: społeczeństwo wieloetniczne. Ale cynizm taki jest całkowicie nieuprawniony. Zwalnianie Zachodu z politycznej odpowiedzialności w tej kwestii przyniosłoby skutki fatalne. Albowiem tam, gdzie dochodzi do czystek etnicznych i przejmowania władzy przez ugrupowania etnonacjonallistyczne, nie pozostaje nic innego (choć zabrzmi to brutalnie), niż ustanowienie swego rodzaju władzy kolonialnej (...).
Należy przy tym podkreślić, że kwestia ta ma znaczenie nie tylko w podejmowaniu politycznych projektów jedności, ale wpływa w znacznym stopniu na badanie dziejów minionych. Do jakiego stopnia myślenie w kategoriach jednej ponadnarodowej Europy, której obywateli łączyłby „patriotyzm konstytucyjny” może zaciemnić obraz historii, można się przekonać na przykładzie tekstu Heinricha Schneidera (z tego samego tomu, z którego pochodzi wzmiankowany wyżej tekst Promitzera) pt. Uwagi na temat pojęć: „naród”, „etnia”, „narodowość”. W tekście tym autor słusznie wskazuje – za współczesnymi etnologami – że etnia jest wielkością skonstruowaną podobnie jak naród; jest to zatem swoiste „dowartościowanie“ narodu, którego „sztuczność“ do niedawna przeciwstawiano „naturalności“ wspólnot ujmowanych pod pojęciem etni. Rozumowanie autora przebiega w sposób następujący: skoro takie wspólnoty, jak etnia czy naród (narodowość) są skonstruowane, należy je poddać porządkującej mocy administracji stojącej ponad reprezentowanymi przez te wspólnoty wartościami; autor zapomina, że tak administrowana wspólnota jest wszak w jeszcze większym stopniu skonstruowana niż etnia czy naród, ma więc jeszcze mniejsze szanse organicznego rozwoju. Te zasady ustanawiania porządku politycznego autor wywodzi ze znanych idei Coudenhove’a-Kalergi, twórcy politycznego projektu „Paneuropy”. Za tym autorem Schneider przedstawia chyba niepoprawną interpretację źródeł i skutków wojny trzydziestoletniej (pokój westfalski). Wojnę tę (jak i wcześniejsze konflikty w Niemczech) traktuje jako wybuch nieobliczalnych i niszczących żywiołów religijnych, zapominając o podłożu, a zwłaszcza skutkach politycznych tego paneuropejskiego konfliktu. Pokój westfalski (jak można domniemywać, gdyż tekst Schneidera jest dość metaforyczny) oznaczał według niego poddanie owych żywiołów władzy państwowej, która je miała trzymać w ryzach. Trudno o bardziej zwodniczą interpretację historii. Pokój westfalski (1648) przynosił wszak niezależność polityczną władcom niemieckim od cesarza (Habsburga), osłabieniem Habsburgów były zaś zainteresowane inne mocarstwa, jak protestancka Szwecja, ale także katolicka Francja. Ustanowiony tą drogą „pokój religijny” gwarantowany przez władzę świecką nie różnił się chyba zbytnio od „pokoju społecznego” ustanawianego poprzez zwalczanie buntów chłopskich czy powstań polskich... Autor wyraża pogląd, że obecnie w taki sam sposób mądra („zachodnioeuropejska”) władza polityczna winna zapanować nad współczesnym nieobliczalnym żywiołem „etnonacjonalistycznym”. (Ironia dziejów sprawia, że nim jeszcze na dobre odcięto tę nową głowę hydry – głowę „nacjonalizmu” – coraz wyraźniej odradza się jej głowa uznana za definitywnie martwą – głowa „waśni religijnych”.)
Warto w tym kontekście wspomnieć jeszcze o konstruowaniu własnej tożsamości „środkowoeuropejskiej”. Otóż w preambule do ważnej tegorocznej konferencji nt. Polska, Niemcy i Rosja – Szanse i zadrażnienia trójkąta nierównobocznego czytamy: „Czy od przystąpienia Polski do NATO i do Unii Europejskiej zaszły jakieś zmiany? Czy Polska uważa się za część politycznego Zachodu, czy też nadal za kraj położony „między” Niemcami a Rosją?” Takie postawienie akcentów może na pierwszy rzut oka sprawiać wrażenie arogancji, przypisywania „winy” słabszym przez silniejszych, których polityka stworzyła fakty dokonane jako podwaliny pod taką identyfikację (i autoidentyfikację). Po namyśle trzeba jednak przyznać, że bez zdecydowanej woli strony słabszej nie znikną z życia politycznego stereotypy działające na jej niekorzyść. Powinność silniejszych w tej materii jest oczywista i powinna wyprzedzać wysiłki słabszych. Wspominam zresztą o tej sprawie jako o zagadnieniu modelowym, które znajduje bardzo dobre odwzorowanie w treściach naszej konferencji choćby na linii Polacy i Litwini a Białorusini i Ukraińcy, Litwini a Białorusini czy też jeszcze drastyczniej: Polacy a Litwini, Białorusini i Ukraińcy. Asymetrie (w liczbie mnogiej) „słabszy – silniejszy” są tu oczywiste i stanowią zobowiązanie zarówno w aspekcie poznawczym, jak i politycznym (prognostycznym). Aby nie powstał jednostronny obraz, wypada podkreślić, że ów „rewindykacyjny” cel badawczy nie implikuje bynajmniej wyłącznie negatywnego obrazu „silniejszych”. Włączenie Niemiec (i Austrii) oraz Rosji do regionu jako przedmiotu badań ma charakter jak najbardziej pozytywny. Włączamy te kraje nie po to, by „dzielić”, lecz by „łączyć”.
Otóż wydaje się, że są dobre podstawy, by utrzymywać, iż dla stabilności całej Europy niezbędne jest wykształcenie się silnych (stabilnych) państw narodowych w Europie Wschodniej. Pogląd ten można oprzeć na przesłance, że stabilność polityczna Europy Zachodniej opiera się na powstaniu i okrzepnięciu silnych (stabilnych) państw narodowych. Nie mogąc wchodzić w to zagadnienie głębiej, dodam tu tylko, że należy z dużą ostrożnością metodologiczną podchodzić do triady pojęć: narodowy - nacjonalistyczny – totalitarny. Zbyt łatwo stawia się dziś – także w naukach historycznych – znak równości między tymi pojęciami (czy raczej znak implikacji: narodowy to nacjonalistyczny, a nacjonalistyczny to totalitarny).
Ponieważ w różnych koncepcjach Europy Środkowo-Wschodniej kryterium religijne ma pierwszoplanowe znaczenie (ze względu na oczywistą rolę religii w dziejach społeczeństw i państw), pragnę na zakończenie choć w kilku słowach odnieść się do tej ważnej kwestii metodologicznej – a właściwie do jednego jej aspektu. Chciałbym mianowicie podkreślić, jak ważne dla opisu i wyjaśniania zjawisk historycznych jest posługiwanie się pełnym i właściwym pojęciem religii, nie zredukowanym do fenomenologicznych opisów religioznawstwa postmodernistycznego czy antropologii (socjologii) kultury. Nie wdając się w kwestie definicji religii, warto – jak sądzę – podkreślić, że pełny zakres pojęciowy religii obejmuje fakt istnienia Boga oraz stworzenia przez Niego świata i człowieka. Religia odsyła do wymiaru metafizycznego, a więc - poza czy raczej przedkulturowego. Z takich samych powodów, jak religii, nie da się zredukować do kultury (i psychologii) człowieka; człowiek przekracza stworzoną przez siebie kulturę. Nie tu miejsce na szersze ujęcie tematu, ograniczę się więc do stwierdzenia, że dla zrozumienia dziejów minionych i przewidywania dziejów przyszłych niezbędne jest posługiwanie się w badaniach pełnym i właściwym pojęciem religii. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę, że myśl chrześcijańska podejmuje rzeczowy dialog ze współczesną antropologią (choć bez wzajemności), wskazując na redukcjonistyczne ujęcie człowieka w sytuacji, gdy nie uwzględnia się jego pełnego wymiaru w oparciu o właściwe rozumienie religii (Jan Paweł II mówi tu o „błędzie antropologicznym”). To zaś odsyła nas z kolei do niezwykle symptomatycznego rozdzielenia rozumu („nauki”) i „wiary” we współczesnych postawach myślowych. W przeciwieństwie do tego w chrześcijaństwie wiara i rozum (fides et ratio) są ze sobą ściśle związane.
Szersze rozumienie rzeczywistości antropologicznej (tj. wynikające z uwzględnienia pełnego wymiaru religijnego człowieka) rzuca też światło na problem interkulturowości, tj. modusu funkcjonowania ludzi w społecznościach wielokulturowych. Trzeba bowiem wyraźnie podkreślić, że w aspekcie interkulturowości przyjęcie założenia, iż rzeczywistość ludzka wyczerpuje się w rzeczywistości kulturowej (w sensie artefaktu ludzkiego lub, co gorsza, produktu, który jest „od woli ludzkiej niezależny”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]