Jasienica Paweł - Rozważania o wojnie domowej, Nowożytność XVI - XX w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Paweł JasienicaRozważania o wojnie domowej ROZWAŻANIA O WOJNIE DOMOWEJStrome uliczki wiodą w mieście Pouzauges do zamku, droga na jego dawny podwórzec zanurza się na chwilę w cień bramy wyciętej w podstawie wysokiego graniastosłupa wieży, jedynego zresztą fragmentu obwarowań, który w stanie znośnym doczekał XX stulecia. Dziesięciu okrągłym basztom, okalającym twierdzę, powiodło się gorzej, przetrwały już tylko ich obrosłe pnączami kikuty.Bastiony zdążyły się rozsypać, dziedziniec zaś przemienić w piękny park, zaśmiecony równie starannie, jak i wiele innych, znacznie sławniejszych i bardziej reprezentacyjnych miejscowości słodkiej Francji, Ustawione między drzewami bariery świadczą, że terytorium tym włada obecnie tutejszy klub jeździecki. Ani jednego kawalerzysty nie widać, pieszych brak także —- bezludzie i cisza, pogłębiana stłumionym dźwiękiem dzwonu siedemsetletniego kościoła św. Jakuba, któryśmy przed chwilą oglądali w śródmieściu.Trafiliśmy do Pouzauges w niedzielne południe. Może dlatego zatem tak pusto było na zamku, rojno zaś na rynku, w pobliżu kościoła? Jesteśmy w Wandei. Statystyki pouczają, że osiemdziesiąt procent mieszkańców tego departamentu to katolicy praktykujący. Parę godzin wcześniej natknęliśmy się w pewnej wiosce na przeszkodę oryginalnej natury. Zatarasował nam drogę pochód, wysuwający się z szeroko otwartych drzwi kościelnych. Najpierw szły dzieci — grzecznie, parami, pod opieką zakonnic. Potem kroczył ksiądz w komży i stulę, za nim rosły młodzian w asyście dwóch dziewoi o typie raczej nadwiślańskim niósł potężny wieniec. Dalej płynął górą “tricolore” i dopiero posunęła uroczystym marszem cała chyba, krzepiąco liczna parafia. Ani jedna postać nie miała wyglądu urzędowego, sami wieśniacy przystrojeni po niedzielnemu.Staliśmy, wygasiwszy motor, bo pamiątkowy krzyż, pod którym ów wieniec miał zostać złożony, widniał tuż po drugiej stronie asfaltu i nic nie wróżyło rychłego odblokowania szosy. Z kolumny wysunął się jednak jakiś człowiek, ruchem ramienia pokazał, którędy można objechać.Spatynowana już poniekąd tradycja kartezjańska wytworzyła w tym kraju obyczaje, gdzie indziej dotychczas jeszcze nie odkryte. Pobożni parafianie z okolic Cerizay, którym nikt nie mógł urzędowo nakazać udziału w religijno-patriotycznej procesji, nie cieszyli się widać z pułapki, w jaką popadli tacy, co w porze nabożeństwa uganiają samochodem i nie zwracają uwagi na lokalne wprawdzie, lecz i narodowe zarazem rocznice. Czyżby aż nawyk tolerancyjnego traktowania postaw, zapatrywań i postępowania innych ludzi? Zabobonny lęk ogarnia przy wspominaniu o tego rodzaju zjawiskach. Aby tylko w złą godzinę nie powiedzieć, nie urzec...Namówiłem towarzyszy podróży do odwiedzenia Pouzau-ges, ponieważ z nieodpartej potrzeby wewnętrznej zabrałem się do tropienia w Wandei pamiątek po tych czasach, w których i we Francji ze zdumiewającą doprawdy stanowczością próbowano szczegółowo uregulować mechanizm historii i naturę ludzką. Pewien rozczarowany filozof streścił wzmiankowaną w poprzednim zdaniu tendencję w sposób ważny dla wszystkich chyba narodów i czasów: “Bądź moim bratem albo cię zabiję” — szydził. Źle skończył mądry Chamfort. Próba samobójstwa nie powiodła mu się, lecz zmarł wkrótce z zadanych sobie samemu okaleczeń.Jest o czym rozmyślać i opowiadać wśród ruin zamku w Pou-zauges. Pięćset z okładem lat temu był tutaj panem marszałek królestwa, Gilles de Rais, początkowo towarzysz broni Joanny d’Arc, potem główny we Francji wasal szatana. Nie wiem, czy prowadzono jakie badania pod murami Pouzauges. W fosach pobliskiego Tiffauges, gdzie się znajdowała główna z siedzib marszałka, odnaleźli kopacze znaczną podobno ilość kości dziecięcych, noszących ślady zadanych na żywo tortur. Gilles de Rais próbował uzyskiwać złoto, składając diabłu w ofierze serca, krew, oczy i ramiona odznaczających się urodą młodzieniaszków. Uwięziony w Machecoul — znanym dzisiaj z produkcji godnej polecenia brandy “Seguin” — stracony został publicznie 26 października 1440 roku w Nantes. Skrucha, jaką wykazał, sprawiła, że powieszono go tylko, poprzestając na spaleniu trupa.Jednakże to nie czarnoksięskie tradycje wydały mi się najbardziej godne uwagi w Pouzauges. Właściwym magnesem był dla mnie niezbyt wysoki krzyż kamienny, wznoszący się w parku, zaraz na lewo od bramy wjazdowej. Na ^podstawie jego, noszącej formę trzech ustawionych na sobie pionowo walców, widnieje następujący napis : “Souvenez vous de ceux qui donnèrent leur vie pour Dieu et leur pays”.Dziwna ogólnikowość, dziwna anonimowość w tym kraju, gdzie w każdym chyba kościele oglądać można kamienne tablice z dziesiątkami, z setkami nazwisk poległych w obronie ojczyzny żołnierzy-parafian. Na południu Masywu Centralnego, w posępnej krainie Causses, niedaleko słynnej jaskini Aven-Armand, wśród krajobrazu przypominającego miejscami spopularyzowane dzisiaj zdjęcia powierzchni Księżyca, widziałem pomnik ofiar pewnej bitwy partyzanckiej i spowodowanej przez nią pacyfikacji regionu. Litania nazwisk o brzmieniu francuskim oczywiście, lecz także i hiszpańskim.Krzyż w Pouzauges stoi na miejscu zbiorowej egzekucji. Jedna z rewolucyjnych “kolumn piekielnych” rozstrzelała tutaj pięćdziesięciu powstańców wandejskich. Także pacyfikacja zatem, tyle że znacznie wcześniejsza. Daty na krzyżu brak, ale to musiało się odbyć w roku 1794, w końcu zimy lub na przedwiośniu.Z oryginalnie wyzyskanymi wspominkami o tej epoce zetknęliśmy się już poprzedniego wieczoru w Parthenay, położonym na samym pograniczu “Wandei wojennej”, znacznie obszerniejszej od dzisiejszego departamentu. Na karcie menu, którą nam podał patron restauracji, widniały informacje pozostające w pośrednim jedynie, przywabiającym niejako związku z zaletami kuchni i piwnic miejscowych. Oczekując, bardzo zresztą krótko, na przystawki, można było się dowiedzieć, jak sobie w okolicach Parthenay lub w nim samym poczynał lat temu sto kilkadziesiąt “biały” de Lescure i jak na to reagował “błękitny” Westermann.I tak oto zwyczajna karta restauracyjna popycha od razu na właściwą drogę, skłania do rozmyślania nie tylko o problemach i strukturach, lecz także — a może przede wszystkim! — o ludziach, o ich losach nieraz bardzo z pozoru odległych od jakiejkolwiek logiki. , Dwudziestosiedmioletni, pobożny, stateczny, zadziwiająco zrównoważony markiz Ludwik Maria de Lescure pewnej nocy jesiennej skończył z ran w furgonie pobitej, na szalone rzeczy porywającej się armii powstańczej. Pokaleczony okropnie, wyzionął ducha tak spokojnie i cicho, że jadąca konno tuż przy wozie małżonka niczego nie zauważyła. Rewolucjonista z krwi i kości, nie znający miłosierdzia generał Franciszek Józef Westermann w kilka miesięcy po swych wandejskich wysiłkach i przewagach zakończył żywot w Paryżu, pod nożem gilotyny. O niepełne dwa lata wcześniej szturmował on tam wraz z san-kiulotami Tuilerie.Ależ działał tu w Wandei, wielką sławę zdobył i taki, co się poprzednio z trudem wymknął spod tejże gilotyny: legendarny Franciszek Seweryn Marceau, dowódca Legionu Germańskiego, w którym obok Niemców służyli Polacy, Włosi, Szwajcarzy, rozmaici słowem entuzjaści ideałów “równości, wolności, braterstwa”. Innym jednakże, chwalebną zasadą rewolucyjnej czujności przejętym wyznawcom tych samych haseł nie wystarczyło widać męstwo i poświęcenie, którymi się Marceau był już popisał podczas obrony Verdun przed Prusakami. O-skarżyli go o zdradę, zamknęli, uparcie żądali kary śmierci. Ułaskawiony szczęśliwie, w maju przybył Marceau do Wandei, traktował powstańców ludzko i w tym samym jeszcze 1793 roku zadał im decydujące klęski w polu. W trzy lata później zmarł z ran odniesionych na wschodnim froncie, w bitwie pod Altenkirchen. Wódz austriacki, arcyksiąże Karol, osobiście złożył hołd zwłokom rewolucyjnego generała, który za króla osiągnął sam szczyt kariery wojskowej dostępnej mieszczaninowi: był wachmistrzem kirasjerów.Wątpić wolno, czy za króla sam Napoleon Bonaparte miałby zapewnione coś więcej niż stopień kapitana. Od kandydata na oficera żądało się wylegitymowania z czterech pokoleń szlachectwa. Taki próg mógł, owszem, przekroczyć człowiek, którego dziad zaledwie wyjednał u księcia toskańskiego dokument stwierdzający przynależność familii do herbowych. Ale najwyższe stopnie zarezerwowane były w armii monarszej dla dziedziców o wiele wspanialszych patentów.Rewolucja zmiotła te przegrody. Mówi się słusznie, że zapewniła ona awans mieszczaństwu. Ówcześni publicyści wywodzili otwarcie, iż dobrym obywatelem może być tylko człowiek zamożny. Wszystko to prawda, lecz wśród marszałków Napoleona byli tacy, co się wychowali w rynsztokach Paryża, po cudzych stajniach lub w rodzicielskich izbach rzemieślniczych. Żadna formuła nie obejmie bogactwa rzeczywistej historii.Chłopi wandejscy uznali i przyjęli rewolucyjną zasadę równości wszystkich ludzi. Do udziału w swej kontrrewolucji zaprosili, moralnie przymusili poniekąd, okolicznych ziemian, dawnych oficerów Ludwika XVI. Lecz wodzem powstania wybrali jednego ze swoich, Jakuba Cathelineau, czterdziestoletniego przeszło wieśniaka z Le Pin-en-Mauges, wzorowego ojca pięciorga dzieci. To on właśnie, cnót wszelkich pełen “święty z Anjou”, 10 marca 1793 roku porwał kumów do czynnej walki przeciwko wykonaniu dekretu Konwencji Narodowej o pierwszym w historii Francji i Europy powszechnym, obywatelskim poborze do wojska.Całe państwo miało dostarczyć trzystu tysięcy rekrutów, wylosowanych spomiędzy znacznie większej liczby poborowych. Wandea winna była dać cztery tysiące ludzi. Same represje popowstaniowe kosztowały ją bez porównania drożej, poległych w boju nie sposób zliczyć.Wojna domowa zaczęła się w roku 1793. Dokładnie w dwadzieścia lat później pokonana armia cesarza Francuzów zaczęła ustępować z ziem niemieckich, cofać się ku własnym granicom. Kończyła się jej wielka przygoda,...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]