Janet Dailey - Ślepa miłość, ● Harlequin Romance
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dailey Janet
Ślepa miłość
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przenikliwe krzyki mew rozbrzmiewały w rześkim powietrzu. Wiejący
znad Pacyfiku wiatr obracał łodzie stojące przy nabrzeżu.
Błękitny continental zaparkował przed portem jachtowym. Za kierownicą
siedziała oszałamiająco piękna, trzydziestoparoletnia kobieta o płomiennie
rudych włosach.
Zgasiła silnik, położyła dłoń na klamce i dopiero wtedy spojrzała na
pasażerkę swoimi urzekającymi, zielonymi oczami.
- Jest raczej chłodno, Sabrino. Chyba powinnaś poczekać tutaj, podczas
gdy ja sprawdzę, czy twój ojciec już wrócił - brzmiało to jak stwierdzenie, nie
jak propozycja.
Sabrina otworzyła usta, żeby zaprotestować. Miała dość traktowania jej
jak kaleki. Nagle zrozumiała, że Debora wcale nie myśli o jej zdrowiu, tylko
chce trochę pobyć sam na sam z jej ojcem.
- Jak sobie życzysz - zgodziła się niechętnie i zacisnęła dłoń na ciemnej
lasce z dębowego drewna.
Odprężyła się nieco, gdy tamta odeszła. Dziewczyna jej ojca. Miał wiele
przyjaciółek od czasu śmierci swojej żony, co nastąpiło przed dwudziestu laty.
Jednak Debora nie była po prostu jedną z nich. Gdyby przed ośmioma
miesiącami Sabrina nie miała wypadku, zielonooka piękność byłaby już jej
macochą.
Przed tamtym okropnym zdarzeniem Sabrina cieszyła się, że ojciec
poznał wreszcie kobietę, z którą chce się ożenić. Debora co prawda nie znalazła
u niej pełnej akceptacji, lecz nie miało to znaczenia, skoro ojciec czuł się
szczęśliwy.
Ale wtedy Sabrina była zupełnie niezależna. Miała nieduże mieszkanie,
pracę, a przed sobą całe życie. A teraz.
Dlaczego właśnie ja, pomyślała nie wiadomo który już raz. Stanowczo
miała zbyt dużo czasu na myślenie. Wiecznie roztrząsała, co by było, gdyby...
Ale kalectwo okazało się trwałe, co zgodnie powtarzali kolejni specjaliści.
Przez resztę życia pozostanie nie sprawna i tylko cud mógłby to zmienić.
Poczuła gniew. Czy już zawsze będzie musiała czekać w samochodzie albo
siedzieć w domu, a ktoś inny w tym czasie zdecyduje, co jest dla niej najlepsze?
Nagle przyszła jej pewna myśl do głowy. A jeżeli Debora chciała się
spotkać z jej ojcem na osobności tylko po to, by móc bez przeszkód namówić
go na wysłanie Sabriny na rehabilitację?
Nie chcę tam jechać, nie chcę, nie chcę, buntowała się w myślach. Ale co
mogę zrobić? Jestem kompletnie zdana na pomoc innych. A jeśli ona właśnie
teraz przekonuje ojca, a ja tu siedzę i potulnie czekam na rozwój wydarzeń?
Setki razy przemierzała trasę między parkingiem a keją, przy której ojciec
cumował ich jacht. Jeśli zachowa spokój i środki ostrożności, to nie powinna
mieć specjalnych kłopotów z dotarciem tam teraz.
Usłyszała świst wiatru i uniosła rękę, by sprawdzić, czy jej brązowe
włosy są nadal mocno upięte na czubku głowy.
Czując dreszcz emocji, otworzyła drzwiczki i wysiadła.
Ujęła mocniej laskę i powoli ruszyła w stronę portu. Szło jej łatwiej, niż
przypuszczała. Zachęcona początkowym sukcesem, nieświadomie
przyśpieszyła kroku, co wkrótce okazało się zgubne w skutkach.
Potknęła się o krawężnik i runęła jak długa na chodnik, gubiąc przy tym
laskę. Podniecenie zniknęło bez śladu, czuła już tylko gniew. Drżącą ręką
zaczęła szukać laski, jednak bezskutecznie.
- Niech to szlag! - zaklęła, wściekła na własną głupotę.
Jeszcze tylko tego brakowało, żeby ojciec ją teraz zobaczył. Od razu
przekonałyby go argumenty narzeczonej, że Sabrina potrzebuje profesjonalnej
opieki. Oparła się na łokciu i próbowała opanować ogarniającą ją panikę.
- Nic się pani nie stało? - W męskim, przyjemnie niskim głosie, brzmiały
troska i rozbawienie.
Skierowała głowę w stronę przechodnia, czerwieniąc się ze wstydu i
upokorzenia. Jej twarz przybrała dumny wyraz.
- Nic mi nie jest. Czy mógłby mi pan podać moją laskę?
- Oczywiście - głos zabrzmiał tym razem poważnie.
- Proszę. Wyciągnęła rękę, lecz jej dłoń pozostała pusta. Ktoś ujął ją pod
ramiona i podniósł, zanim zdążyła zaprotestować.
Długie palce Sabriny dotknęły muskularnego przedramienia. Słonawa
woń morza zmieszała się z korzennym zapachem wody po goleniu. Sabrina
była wysoka, jednak nieznajomy musiał być zdecydowanie wyższy, gdyż jego
ciepły oddech poruszył opadającą jej na czoło grzywkę. Przewieszona przez
jego ramię laska uderzyła ją w nogę.
- Proszę mnie puścić - powiedziała cierpko i wzięła laskę.
- Rozumiem, że nic panią nie boli, z wyjątkiem zranionej dumy? - zakpił,
lecz spełnił jej żądanie.
- Dziękuję za pomoc - dodała z wymuszonym uśmiechem.
Odwróciła się i poczekała chwilę, aż mężczyzna odejdzie. Po chwili
zrozumiała, że on się nie ruszy, póki nie będzie pewny, iż rzeczywiście nic się
jej nie stało. Nie życzyła sobie jego pomocy. Zdecydowanie postąpiła krok do
przodu.
Głośne trąbienie klaksonu i wizg opon rozległy się równocześnie. Ktoś ją
złapał wpół i odciągnął do tyłu.
- Chce się pani zabić? - W zachrypniętym ze zdenerwowania głosie nie
było nawet cienia uprzejmości. - Nie widzi pani samochodu, czy co?
- Jakim cudem, skoro jestem ślepa?
Usłyszała, jak gwałtownie wciągnął powietrze, po czym obrócił ją
przodem do siebie. Czuła na sobie jego palący wzrok. Silne palce
bezceremonialnie ujęły ją pod brodę i uniosły jej twarz do góry. Ten jeden
jedyny raz Sabrina odczuła zadowolenie, że nie widzi. Nie zniosłaby widoku
współczucia, jaki niewątpliwie malował się na twarzy nieznajomego.
- To czemu, do cholery, od razu pani tego nie mówi? - warknął gniewnie.
- I czemu nie nosi pani białej laski?
- A niby dlaczego muszę ją nosić? I jeszcze może czarne okulary? -
odparowała jadowicie. - A najlepiej, żebym chodziła z miseczką i tabliczką na
szyi i żebrała o wsparcie dla biednej niewidomej? Czemu mam być jak
napiętnowana? Nie życzę sobie wzbudzać niczyjego zainteresowania i dlatego
nie mam białej laski.
- Omal nie przypłaciła pani tego życiem - odparł ponurym głosem. -
Gdyby ten kierowca wiedział, że pani go nie widzi, to by panią przepuścił. Jak
pani nadal będzie się tak głupio zachowywać, to długo pani nie pożyje.
- Nawet pan nie wie, jak upokarzające jest pokazywanie wszem i wobec
swojego kalectwa.
- Za to wiem, dlaczego odrzuca pani współczucie innych ludzi - zauważył
uszczypliwie. - Po prostu jest pani zbyt zajęta ciągłym użalaniem się nad sobą.
- Ze wszystkich najbardziej aroganckich... - I zamiast kończyć zdanie,
nagle wymierzyła mężczyźnie policzek. Trafiła bezbłędnie, gdyż przedtem
dobrze oceniła jego wzrost. Nie zdążyła nawet opuścić ręki, gdy on jej oddał!
Uderzył lekko, jednak Sabrina była wstrząśnięta do głębi.
- Jak pan śmiał uderzyć niewidomą? - wysyczała z furią.
- Wydawało mi się, że nie życzy sobie pani żadnego ulgowego traktowania? -
zadrwił. - A może jednak liczy pani na specjalne przywileje, gdy policzkuje
kogoś? Zachowuje się pani jak dziecko, które raz woła, że jest dorosłe, a kiedy
indziej, iż jest jeszcze małe. Obawiam się, że trzeba się na coś zdecydować,
droga pani.
- Pan jest nie do zniesienia! - rzuciła, gdyż nie znalazła innej odpowiedzi i
odwróciła się tyłem
- Nie tak szybko - chwycił ją mocno i zatrzymał. - Jest pani nieznośna jak mały
bachor. Czy w ogóle zdaje pani sobie sprawę, w jakim kierunku teraz idzie?
- Niech mnie pan zostawi! - zażądała stanowczo. - Doskonale dam sobie radę
sama.
Wyczuła, że obojętnie wzruszył ramionami.
- Czy pani się to podoba, czy nie, najpierw się upewnię, że bezpiecznie
dotarła pani do celu swojej przechadzki. Będę szedł tuż za panią.
Zrozumiała, iż protesty nie zdadzą się na nic. Wiedziała też, że nie może
się pokazać w porcie z obcym mężczyzną w charakterze opiekuna. Ojciec by
pomyślał, iż nie można jej spuścić z oka nawet na pięć minut.
Zacząłby zadawać pytania i od razu by się wydało, że najpierw się
przewróciła, a potem omal nie wpadła pod samochód. Nie mogła do tego
dopuścić.
Zawróciła w kierunku, z którego przyszła. Zamierzała minąć
nieznajomego, on jednak zastąpił jej drogę.
- Dokąd pani idzie?
- Do samochodu.
- Co to za samochód?
- Błękitny continental... stoi za pańskimi plecami.
- Kiedy panią zobaczyłem, szła pani w zupełnie inną stronę. Zacisnęła
zęby.
- Chciałam się udać do portu, żeby spotkać mojego ojca i Deborę. Jednak,
skoro upiera się pan przy pilnowaniu mnie, to wolę zaczekać na nich w
samochodzie - wyjaśniła ze zjadliwym uśmiechem.
- Poszli pożeglować, a panią zostawili w wozie? - spytał tonem
potępienia.
- Nie, ojciec pływał sam, przyjechałyśmy, żeby go zabrać. Długo nie
przychodzili, zamierzałam sprawdzić, co ich zatrzymało.
- Debora to pani siostra?
- Widzę, że szalenie pana zajmuje wtykanie nosa w cudze sprawy...
Debora to narzeczona mojego ojca.
Silna dłoń ujęła ją pod ramię i skierowała do samochodu. Po chwili
koniec laski Sabriny uderzył o zderzak.
- Niech pani opisze łódkę ojca. Sprawdzę, czemu ich jeszcze nie ma.
- Dziękuję - odmówiła ostro. - I tak uważa, że potrzebuję niańki. Jeśli
będzie pan robił za mojego posłańca, to nigdy go nie przekonam, iż sama
potrafię wycierać sobie nosek i robić inne, równie skomplikowane rzeczy...
W jej głosie brzmiało rozdrażnienie. - Czy jeśli dam słowo, że nie ruszę się z
samochodu, to zostawi mnie pan wreszcie w spokoju?
- Obawiam się, że pani ojciec i tak się dowie o naszym spotkaniu.
- A to czemu? - spytała gniewnie.
- Czy ta pani Debora jest przypadkiem ruda?
- Owszem.
- No to właśnie tu idą. Pani ojciec patrzy na nas z wyraźnym zaniepokojeniem.
- Proszę, niech pan odejdzie.
- Lepiej nie. Gdybym znajdował się na jego miejscu, to byłbym bardzo
podejrzliwy, gdyby jakiś obcy kręcił się koło mojej córki, a potem zwiał na mój
widok - wyjaśnił nieznajomy.
- Nie! - szepnęła rozpaczliwie. Usłyszała szczęk otwieranej i zamykanej
bramy do portu.
- Niech pani przestanie mieć taką minę, jakbym robił pani jakieś
nieprzyzwoite propozycje. Proszę się uśmiechnąć... - W jego ciepłym, niskim
głosie słychać było przyjazne rozbawienie.
- Sabrino! - Wyczuła, że ojciec jest trochę zaniepokojony. - Czyżby
znudziło ci się czekać?
Przywołała na twarz wymuszony uśmiech, wiedząc, że i tak nic się nie
ukryje przed jego badawczym spojrzeniem.
- Cześć, tatku - starała się, by zabrzmiało to zupełnie swobodnie. - Dobrze
ci się pływało?
- Jakżeby inaczej? - roześmiał się.
Sabrina nagle zdała sobie sprawę, że tak starała się przekonać obcego,
żeby sobie poszedł, iż nawet nie pomyślała o jakimś wiarygodnym
uzasadnieniu jego obecności. Jednak on sam rozwiązał ten problem.
- Domyślam się, że mam przyjemność z ojcem panny Sabriny? Właśnie
pytała mnie, czy nie widziałem w porcie jachtu o nazwie "Lady Sabrina". Moja
łódź, "Fortuna", cumuje niedaleko pańskiej. Pozwolą państwo, że się
przedstawię. Bay Cameron.
- Grant Lane - Sabrina usłyszała, że ojciec odetchnął z ulgą.
Bystry facet, pomyślała z uznaniem. W porcie znajdowała się tylko jedna
"Lady Sabrina", Bay skojarzył to błyskawicznie z jej imieniem i znalazł
przekonywającą wymówkę.
Ojciec dotknął lekko jej ramienia, zwróciła więc ku niemu uśmiechniętą
twarz.
- Chyba się o mnie nie martwiłaś, co?
- O takiego wytrawnego marynarza jak ty? Nigdy w życiu. Mimo że byłeś
pozbawiony najlepszego pomocnika, jakiego kiedykolwiek miałeś - roześmiała
się.
- To prawda. - Ton jego głosu sprawił, że pożałowała, iż nie ugryzła się w
język. Nie zamierzała mu przypominać o tych niezliczonych godzinach, które
spędzili razem, żeglując po wodach zatoki. Kiedyś. Przed wypadkiem.
- Kobiety zawsze się denerwują, gdy mężczyźni wypływają w morze -
Bay Cameron przerwał niezręczną ciszę.
- Taka już nasza kobieca natura - jęknęła zalotnie Debora. - I to właśnie
ona wam się w nas podoba.
- To prawda - przytaknął ojciec. - Proszę, poznajcie się. To moja
narzeczona, Debora Mosely.
- Bardzo mi miło, panno Mosely, jednak nie będę państwa już dłużej
zatrzymywał - odparł uprzejmie Bay Cameron.
- Dziękuję, że dotrzymał pan towarzystwa mojej córce - powiedział ze
szczerą wdzięcznością ojciec.
- I ja też dziękuję, panie Cameron. - Sabrina z niechęcią musiała
przyznać, że ten okropny człowiek jednak nie wydał jej. - Jestem panu
naprawdę zobowiązana.
- Wiem. - Sabrina, jak większość niewidomych, miała niezwykle
wyczulony słuch. Tamci dwoje z pewnością nie zauważyli lekkiej kpiny w jego
głosie. Oznaczało to, że dawał jej do zrozumienia, iż wie, za co Sabrina mu
dziękuje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]