Jak naciągają i oszukują seniorów, Prawdziwe przekręty - The real hustle, Oszustwa - uważaj (Tylko wiedza)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jak naciągają i oszukują seniorów?
Starsi ludzie dają się nabierać nie tylko dlatego, że nie przeczytali umowy i nie zrozumieli jej warunków. Bank i firmy ubezpieczeniowe wykorzystują ich łatwowierność, a oszuści - zaufanie do znanych firm. To może słono kosztować. Często koszty inwestycji ponosi cała rodzina.
Pan Sylwester Niedziński zmarł na początku tego roku z powodu niewydolności krążenia. Miał 79 lat. Jego zły stan zdrowia był widoczny na pierwszy rzut oka: spowolnienie ruchowe i funkcji intelektualnych. Cztery miesiące przed śmiercią pracownik banku namówił go na fundusz inwestycyjny Investor Ameryka Łacińska.
Pan Sylwester wpłacił do niego 50 tys. zł. Po jego śmierci okazało się, że oszczędności stopniały o 10 tys. zł. - Zastanawiam się, ile lat tata musiałby żyć, aby te straty odrobić, że o zysku nie wspomnę - załamuje ręce pani Małgorzata, jego córka.
Żali się, że pracownik banku nie zawahał się zaoferować jej ojcu produktu przeznaczonego dla inwestorów, którzy planują oszczędzanie przez okres co najmniej 5 lat i akceptują bardzo wysokie ryzyko strat.
- Czy mój ojciec miał możliwość rozeznania się w rynku akcji na Karaibach? Czy zdawał sobie sprawę z bardzo wysokiego ryzyka, na jakie się decyduje? - pyta pani Małgorzata. - Uważam, że proceder namawiania starych ludzi na produkty obarczone bardzo wysokim ryzykiem jest procedurą haniebną, obliczoną na wyciągnięcie od nich pieniędzy - często jedynych oszczędności - których nie mają szansy odzyskać.
Pani Małgorzata zapowiada, że nie odpuści bankowi, i zamierza udowodnić, że jej ojciec nie był świadomy tego, co podpisuje.
600 tys. za zerwanie umowy
Podobna historia spotkała 70-letnią kobietę, która podpisała umowę na cztery inwestycje opakowane w ubezpieczenie. Co kwartał miała wpłacać 75 tys. zł. W sumie przelała 900 tys. zł. Kiedy chciała zrezygnować z inwestycji, ubezpieczyciel pobrał ok. 70 proc. wpłaconej przez nią kwoty za to, że zerwała umowę przed terminem. Równo 600 tys. zł!
To nie wyjątek. W takiej sytuacji znalazły się tysiące osób, które wpłaciły oszczędności na tzw. polisy inwestycyjne.
Niektórzy, rozwiązując umowy, tracili oszczędności całego swojego życia. Inni, nawet kontynuując opłacanie składek, byli stratni. - Od 10 lat jestem klientką towarzystwa ubezpieczeniowego Skandia. Przez 10 lat oszczędzania w tej firmie z kwoty 13 tys. zł, które wpłaciłam, firma chce mi dziś wypłacić dużo mniej - opowiadała nam pani Magdalena. - Uważam, że to jest oburzające i ludzie powinni się dowiedzieć prawdy o takich firmach. Tak nie powinno być. Gdybym miała pieniądze, tobym pozwała firmę, ale człowiek biedny nie ma szans przebicia się.
Wiele produktów do niedawna było tak skonstruowanych, że za zerwanie umowy w pierwszych latach kara, czyli tzw. opłata likwidacyjna, wynosiła nawet 100 proc. wpłaconych składek. Ludzie tracili wszystko.
Oszczędności zjadały też bardzo wysokie opłaty za zarządzanie, które w takich produktach jest nawet dwa razy wyższe niż w zwykłych funduszach inwestycyjnych.
Tymczasem bankowcy i ubezpieczyciele wciskali te produkty jako alternatywę dla bezpiecznej lokaty bankowej. Proceder oferowania trefnych polis trwał w najlepsze, do czasu kiedy historie oszukanych klientów zaczęła nagłaśniać "Wyborcza", a sprawą wreszcie zajęły się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Komisja Nadzoru Finansowego i wymiar sprawiedliwości.
To m.in. dzięki naszej akcji pozytywnie zakończyła się w sądzie sprawa wspomnianej 70-letniej kobiety. Sąd przyznał rację poszkodowanej, mimo że ta podpisała umowę i teoretycznie mogła zapoznać się z warunkami ubezpieczenia. Stwierdził, że takie umowy rażąco naruszają interesy konsumenta i są niezgodne z dobrymi obyczajami.
Ogłaszając wyrok, sąd przypomniał zasadę, o której do tej pory zapominają niektórzy ubezpieczyciele: umowa z ubezpieczalnią ma kojarzyć się przede wszystkim z bezpieczeństwem i zaufaniem.
Polisa od utraty pracy
Zawiły język, kilkanaście stron treści, mała czcionka - to powoduje, że seniorom trudno zrozumieć umowy finansowe, co wykorzystują też nieuczciwi sprzedawcy w bankach. Ufność seniorów wobec doradców finansowych wykorzystują, też wciskając im polisy kredytowe. Tak było w przypadku chorego przewlekle 78-latka. Wziął kredyt w banku na 42 tys. zł. Dopiero po jakimś czasie jego pożyczką zainteresował się syn, który zauważył, że ojcu wcisnęli do kredytu polisę od utraty pracy i wypadku przy pracy. Koszt? 6,5 tys. zł! Nikt nie poinformował seniora, że zakup polisy jest dobrowolny.
I mimo że emeryt nigdy nie będzie mógł skorzystać z tego ubezpieczenia, bank zadeklarował, że odda składkę ubezpieczeniową, ale dopiero wtedy, kiedy kredyt zostanie spłacony.
Podobnie było z emerytem, który dorabiał jako dozorca. Miał kredyt z ubezpieczeniem od niezdolności do pracy. Jego stan zdrowia się pogorszył, przeszedł poważną operację i musiał zrezygnować z pracy. Ubezpieczyciel nie wypłacił świadczenia, bo emeryt nie przyniósł , bo... takich zaświadczeń emerytom nie wystawia.
Zdarza się, że banki wciskają (nie tylko seniorom) polisy, które nie zapewniają kredytobiorcom żadnej ochrony, bo nie są dopasowane do ich potrzeb. Może się okazać, że gdy klient przestaje spłacać pożyczkę, ubezpieczenie nie działa, bo jego zakres jest bardzo ograniczony.
To się powoli zmienia. Od kwietnia obowiązują nowe zasady sprzedaży polis dołączanych do kredytów. Banki muszą m.in. wręczać kredytobiorcom treść umów ubezpieczenia, a więc klient wie, za jaką ochronę płaci.
Garnek z kredytem
Starsi ludzie dają się nabierać nie tylko dlatego, że nie przeczytali umowy i nie zrozumieli jej warunków. Wiele patologii ma miejsce na pokazach garnków czy sprzętu paramedycznego. Akwizytorzy kuszą darmowym poczęstunkiem, drobnym upominkiem lub bezpłatnym badaniem lekarskim. Podczas pokazu tak manipulują staruszkami, że ci wychodzą z pokazu z garnkami za kilka tysięcy złotych. Brak gotówki nie jest problemem, bo przy okazji sprzedawcy wcisną kredyt.
W rzeczywistości wiele produktów oferowanych na sprzedażach pokazowych jest 10-, a nawet 20-krotnie droższych niż takie same dostępne w internecie.
Uważaj na wnuczka...
Łatwowierność seniorów wykorzystują też pospolici przestępcy. Policja przyznaje, że plagą ostatnich lat są wyłudzenia metodą "na wnuczka", których ofiarami padają głównie osoby po 70. roku życia.
Zaczyna się od telefonu. Oszust podaje się za kogoś z rodziny, np. wnuczka, syna lub córkę. Przekonuje, że coś złego mu się stało i pilnie potrzebuje pieniędzy. Rozmowa prowadzona jest w taki sposób, aby oszukiwana osoba uwierzyła, że rozmawia z krewnym.
Oszuści manipulują w różny sposób. Ktoś podający się za krewnego mówi, że właśnie spowodował wypadek i żeby uniknąć wezwania policji, potrzebuje pieniędzy, by zapłacić ofierze. Innym razem oszust udaje policjanta, który przekonuje, że dzięki wpłaceniu kaucji krewny uniknie aresztu lub więzienia.
"Na porwanie" to inny popularny chwyt: do ofiary dzwoni np. kobieta podająca się za córkę lub wnuczkę, która twierdzi, że została porwana i szybko musi zapłacić okup. Zdarza się, że dzwoni "wnuczek", któremu nagle nadarzyła się atrakcyjna okazja inwestycyjna albo który musi szybko spłacić dług znajomemu.
Jeśli ofiara połknie haczyk, przestępcy przystępują do odbioru pieniędzy.
W ostatnim czasie o wyłudzeniach "na wnuczka" zrobiło się głośno, dlatego przestępcy nieco zmienili taktykę. Miesiąc temu warszawscy policjanci zatrzymali 17-latka, który próbował wyłudzić od starszej pani prawie 9 tys. zł i złotą biżuterię. Oszust zadzwonił do kobiety, podając się za krewnego. Prosił o pilne pożyczenie pieniędzy. Po chwili zatelefonował inny mężczyzna podający się za policjanta. Przekonywał kobietę, że funkcjonariusze rozpracowują właśnie zorganizowaną grupę przestępczą (jej członkiem miała być rzekomo osoba, która do kobiety dzwoniła wcześniej). Prosił o przekazanie gotówki, dzięki czemu policja będzie mogła zatrzymać prawdziwych przestępców oszukujących starsze osoby "na wnuczka".
Kobieta nie dała się nabrać i zawiadomiła prawdziwych policjantów. 17-latkowi postawiono zarzut usiłowania oszustwa, za co grozi mu osiem lat więzienia.
...i pana z elektrowni
Oszuści wykorzystują też zaufanie starszych osób do znanych firm. Pod pretekstem zmiany warunków umowy na lepszą jednym podpisem zmuszają do wypowiedzenia umowy z dotychczasowym dostawcą i podpisania jej z konkurencyjnym operatorem.
Organizacje konsumenckie przyznają, że najwięcej tego typu patologii jest na rynku prądu. Od kilku lat możemy bowiem wybrać i zmienić sprzedawcę energii, ale niektóre firmy po prostu nas oszukują. Do drzwi puka osoba podająca się za pracownika elektrowni. Mówi, że przyszedł sprawdzić stan liczników, po czym prosi o podpisanie protokołu. W rzeczywistości to nie protokół, ale umowa z nowym sprzedawcą prądu, jednocześnie upoważniająca nową firmę do zerwania umowy ze starym dostawcą.
Czasem świadomemu zmiany umowy seniorowi na pierwszy rzut oka nowa umowa może się wydawać atrakcyjna, bo cena prądu jest o kilka groszy niższa niż u dotychczasowego sprzedawcy. Potem często okazuje się, że oprócz prądu "kupił" również ubezpieczenie oferujące np. wizytę elektryka w przypadku awarii. Za te dodatkowe usługi trzeba oczywiście zapłacić.
Jak chronić swoje mieszkanie
Kamil Kaliciński, adwokat
Chcąc zawrzeć umowę pożyczki zabezpieczonej przeniesieniem własności nieruchomości, pożyczkobiorca w pierwszej kolejności powinien poważnie się zastanowić, czy na pewno będzie w stanie spłacić zobowiązanie.
Koniecznie trzeba się zapoznać z projektem umowy, a przed jej podpisaniem warto skorzystać z porady prawnika. Wiązać się to będzie z dodatkowymi kosztami.
Pożyczkobiorca powinien porównać wartość proponowanej kwoty z wartością oferowanego zabezpieczenia.
Szczególną uwagę trzeba zwrócić na wysokość poszczególnych rat, odsetek, a także na terminy ich spłaty. Warto zabiegać, by w umowie znalazł się zapis, który na żądanie pożyczkobiorcy pozwoli wydłużyć okres spłaty, np. w sytuacjach od niego niezależnych.
Trzeba zwrócić uwagę na zapisy dotyczące wypowiedzenia umowy i przejścia prawa własności nieruchomości na pożyczkodawcę. W umowie powinny się znaleźć zapisy, które szczegółowo precyzują, kiedy do takiej sytuacji może dojść, np. na skutek braku zapłaty co najmniej dwóch rat lub też dopiero po uprzednim pisemnym wezwaniu pożyczkobiorcy do uregulowania zaległości i upływie dodatkowego terminu wyznaczonego do jej zapłaty.
Ważny jest też moment podpisania umowy u notariusza. Pożyczkobiorca powinien zwrócić uwagę, czy tekst dokumentu jest zgodny z tym, co strony wcześniej uzgodniły, m.in. jaką kwotę otrzymał od pożyczkobiorcy. Bardzo często zdarza się, że pożyczkobiorca otrzymuje np. 10 tys. zł, ale deklaruje przed notariuszem, że w dniu zawarcia umowy otrzymał pięć razy więcej.
W przypadku zawarcia umowy rażąco niekorzystnej pożyczkobiorcy w ostateczności przysługuje prawo do unieważnienia. Niestety, wszczęcie postępowania sądowego to nie tylko koszty, ale również czas i niepewny efekt końcowy.
Maciej Bednarek, Anna Popiołek
11.06.2015
[ Pobierz całość w formacie PDF ]