Jak Esme dostała swoją wyspę. część II, Zmierzch
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oryginał tutaj
Bohaterowie są własnością pani S. Meyer.
Rozdział II
Nadal padał deszcz; marszcząc brwi, zastanawiałam się, czy powinnam już zacząć budowę Arki. Ciężkie krople wody spływały strumieniami z nieba niczym wodospad, rozlewający się na chodniku na zewnątrz. Carlisle rozważnie wziął z domu parasolkę; teraz zatrzymał się przy drzwiach, czekając na mnie. Nacisnął klamkę wolną ręką; minąwszy go, wyszłam z budynku, stawiając czoła nawałnicy.
Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, Carlisle puścił drzwi i owinął moją talię swoim ramieniem, chroniąc mnie przed deszczem. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową; szliśmy wzdłuż chodnika, próbując uniknąć dużych kałuż i strumieni wody, rozpryskiwanych przez mijające nas samochody.
- Nie wierzę, że zabili Sinatrę, Borgnine’a i Clifta! – zaśmiał się. – Rosalie mi nie powiedziała, że to taki… przygnębiający film - przerwał, bez wątpienia czekając na moją odpowiedź. Kiedy nadal nic nie mówiłam, wzmocnił swój uścisk i poczułam jego wargi na czubku mojej głowy. – Chociaż ta scena na plaży była świetna, prawda?
- Hm – odpowiedziałam bez entuzjazmu. Czułam, że mnie obserwuje, ale nie podniosłam wzroku, skupiając uwagę na naszych stopach poruszających się po mokrym chodniku.
Nagle zesztywniał i zatrzymał się niespodziewanie, przez co lekko się potknęłam. Chociaż prawdopodobnie bym nie upadła, złapał mnie zwinnie i wyprostował, trzymając ręce na moich ramionach przez krótką chwilę. Sapnęłam i popatrzyłam się na niego zaskoczona. Utkwił we mnie uważny wzrok, a następnie rozejrzał się szybko wokoło. Nie zwracając uwagi na przechodniów, złapał mnie delikatnie za ramię i pociągnął w stronę zadaszenia osłaniającego okno wystawowe sklepu, który przylegał do chodnika, z dala od świateł ulicznych i gapiów. Obserwowałam, jak składa parasolkę, lekko nią potrząsa, a następnie opiera ją o ceglaną ścianę. Jego ręce, teraz wolne, znalazły się na moich biodrach i przyciągnęły mnie do niego.
- Esme, byłaś strasznie cicha dzisiaj wieczorem. – Usłyszałam niepokój w jego głosie i zrobiło mi się wstyd, że mój parszywy nastrój zrujnował naszą randkę. Tak wiele czasu minęło, odkąd mieliśmy okazję razem gdzieś wyjść. – Proszę, powiedz mi, co się stało? Co cię dręczy?
Wyjęłam ręce z kieszeni i położyłam je na ramionach mojego męża, strzepując z płaszcza kropelki deszczu. Próbując zyskać na czasie, chwyciłam jego szalik i odpowiednio go układając, włożyłam końce bawełnianego materiału pod ciepłe okrycie Carlisle’a.
- To głupie – odparłam z nerwowym śmiechem, nie znajdując w sobie odwagi, by na niego spojrzeć.
Przyciągnął mnie do siebie bliżej i zaczął delikatnie głaskać po plecach.
- To nie jest głupie, jeżeli w jakiś sposób cię martwi. Proszę, powiedz mi.
Westchnęłam i podniosłam oczy. Mimo powagi sytuacji nie mogłam powstrzymać uśmiechu, patrząc na jego piękną twarz.
- Nienawidzę tej pogody – wyszeptałam żałośnie. – Mam już dosyć tego deszczu. Parasolek i kałuż i błota – przerwałam, biorąc głęboki, ale zupełnie niepotrzebny oddech; próbowałam dobrać odpowiednie słowa. – Chcę stąd wyjechać. Chcę… Chcę pójść na plażę. Chcę leżeć na piasku i poczuć fale rozbijające się o moje ciało. Chcę słońca.
Szarpnęłam lekko za szalik, przybliżając jego twarz do mojej.
- Chcę być tam, gdzie jest ciepło i jasno, nie mokro i szaro. - Przerwałam, cicho łkając i opuszczając głowę, by oprzeć ją na klatce piersiowej Carlisle’a. Otoczyłam go ramionami i wtuliłam się w jego ciepłe ciało. – Wiem, że nie możemy. Że to po prostu niemożliwe. Ale nie mogę przestać chcieć.
- Spójrz na mnie, Esme - powiedział.
Bałam się, że go zmartwiłam. Zawstydzona swoim wybuchem nie posłuchałam go, więc poprosił ponownie. Niechętnie podniosłam głowę.
Pochylił się, by mnie pocałować, delikatnie pieszcząc moje usta swoimi. Stanęłam na palcach, by być bliżej niego, ale po krótkiej chwili odsunął się ode mnie i oparł swoje czoło o moje. Jego długie, jasne włosy łaskotały mnie w policzki.
- Czy będziesz szczęśliwa, jeżeli pojedziemy w jakieś ciepłe i słoneczne miejsce?
Chociaż usłyszałam pytanie, byłam zbyt zdekoncentrowana jego oczami, by odpowiedzieć. Spojrzenie Carlisle’a było tak czułe, że każdą część mojego ciała wypełniło obezwładniające ciepło. Był dla mnie słońcem; nagle wcześniejsze żale wydawały się bardzo nierozsądne i głupie.
- Esme, czy byłabyś szczęśliwa, gdybyśmy mogli pójść na plażę?
Zamrugałam. Nie potrzebowałam plaży, ale nie potrafiłam zaprzeczyć, że byłabym całkowicie i krańcowo podekscytowana, mogąc uciec od wiecznie padającego deszczu.
- Tak – odpowiedziałam. – Tak, to by mnie uszczęśliwiło.
Wtedy się uśmiechnął i dostrzegłam psotne migotanie w jego oczach.
- Więc zamierzam sprawić, że będziesz szalała z radości.