Jak Esme dostała swoją wyspe rozdział IV i V, SAGA ZMIERZCH, Odrzucone rozdziały sagi Zmierzch i inne ciekawostki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oryginał tutaj
Bohaterowie są własnością pani S. Meyer.
Tłumaczka: syntia
Korekta: Karolcia955
Rozdział IV
Moje zmysły były bardzo wyczulone na wszystkie bodźce zewnętrzne. Umysł wypełniał słodki zapach wyspy, a także odgłosy unoszących się nad plażą ptaków morskich i fal rozbijających się o brzeg. Nad tym wszystkim górowało niemal grzeszne uczucie jego skóry ocierającej się o moją. Tego dnia uciekłam od zalewanego strugami deszczu miasteczka, aby znaleźć się w najwspanialszym raju, odpowiadającemu moim wyobrażeniom o niebie. Inaczej niż poprzedniego dnia - kiedy to martwiłam się ubłoconymi dywanami i zatopionymi grządkami kwiatów - w tej chwili błogo oddawałam się przyjemnościom, zapominając o reszcie świata. Liczyło się tylko to miejsce, ta sytuacja. Chociaż nie – najważniejszy był on.
Gruntownie wykorzystaliśmy wszystkie zapewnione przez wyspę udogodnienia, wnikliwie i długo skupiając się na odtworzeniu szczegółów „sceny na plaży”, o której Carlisle wspominał niecałą dobę temu. Nigdy tego nie zapomnę, aż do końca mojej nieskończenie długiej egzystencji.
Po wszystkim, zaspokojeni i szczęśliwi, położyliśmy się na hamaku, który Carlisle znalazł na pokładzie łodzi i zawiesił między dwoma palmami. Podczas gdy jego palce bezwiednie biegły wzdłuż moich nagich pleców, pozwoliłam myślom wolno wędrować w najbardziej rozkosznych kierunkach, – co chwilę przypominałam sobie cudowny czas spędzony na wyspie, rozważając go jako ucieczkę od szarej rzeczywistości.
Po naszej rozmowie na chodniku niedaleko kina Carlisle z pośpiechem zabrał mnie do domu. Nie zdążyliśmy przejść przez frontowe drzwi, kiedy pojawiła się Alice, wpychając nam do rąk dwie nieduże, ale pojemne walizki.
- Już was spakowałam, a bilety czekają na odbiór na lotnisku. Poprosiłam o pomoc Jaspera, więc odpowiednio przygotowana łódka stoi już prawdopodobnie na przystani. Ach, i kiedy będziecie w Rio, podajcie im moje nazwisko. Wtedy dadzą wam samochód, który wynajęliśmy – powiedziała z pośpiechem, niemal podskakując z podniecenia. – Esme, spakowałam nowy kostium kąpielowy, to nie tak, że go potrzebujesz, ale taki strój wydaje się odpowiedni… Z pewnością spodobają ci się ubrania, które wybrałam na tę podróż! Kupiłam je już w zeszłym tygodniu.
Parzyłam się na nią bezmyślnie, krańcowo zszokowana. Tymczasem, Alice obróciła się w stronę Carlisle’a i kontynuowała:
- Edward zadzwonił do szpitala i powiedział im, że masz jakiś okropny przypadek grypy żołądkowej i że nie powinni spodziewać się ciebie w pracy, przez co najmniej tydzień – oznajmiła, a następnie odwróciła się ponownie w moją stronę z szerokim uśmiechem na swojej małej twarzyczce. – Rosalie i Emmett dokończą malowanie ścian i położą podłogi w domu Collinsów. Tak, więc… - przerwała i radośnie klasnęła rękami. – Nie musicie się śpieszyć z powrotem.
- Alice – wyszeptałam, całkowicie przytłoczona sympatią i wdzięcznością dla mojej najmłodszej córki. Oniemiała, mogłam się tylko pochylić i mocno ją uściskać.
Kiedy ją puściłam, zaśmiała się lekko, wyraźnie z siebie zadowolona.
- Z tego, co wiem, nie ma tam dzikich zwierząt, więc aby zaspokoić pragnienie i zapolować, będziecie musieli wrócić na kontynent. Zalecam pływanie. Nie powinno zająć dużo czasu i nie będzie przyciągało uwagi – przerwała i szybko przeniosła wzrok na Carlisle’a, po czym ponownie spojrzała na mnie. – Więc? Na co czekacie? – spytała. Ponownie klasnęła i lekko podskoczyła. – Idźcie już! Przecież nie chcecie spóźnić się na samolot! Sio! – upierała się, popychając nas w stronę schodów. Jej ręka raz po raz zwiększała nacisk na moich plecach, jakby chciała mnie zmusić do szybszych ruchów.
Wsiedliśmy do samochodu, obserwując stojącą na frontowych schodkach Alice. Machała do nas energicznie, niemal dygocząc z podekscytowania.
- Będziecie mieli piękną pogodę przez cały tydzień, więc się nie martwcie! Dobrej zabawy! Obiecuję, że po waszym powrocie dom nadal będzie tutaj stał, cały i nienaruszony!
Niespodziewany śmiech Carlisle’a wyrwał mnie z mojego snu na jawie. Podniosłam się nieznacznie na łokciach, ułożyłam ręce na jego klatce piersiowej, jedną dłoń pokrywając drugą, a następnie oparłam o nie podbródek. Spojrzałam na niego wyczekująco.
Czułam się tak, jakbyśmy byli aktorami odgrywającymi scenę Biblijną. Carlisle leżał na plecach pode mną, z ręką ułożoną swobodnie za głową. Jedna z jego nóg oplatała mnie na wysokości kolan, druga co chwilę dotykała piasku, gdy delikatnie kołysał hamakiem; rytm tego ruchu odpowiadał częstotliwości rozbijania się fal o brzeg, niknięcia białych pian w złocistym piasku plaży.
Carlisle ponownie się zaśmiał, a kąciki jego ust powędrowały do góry. Odwzajemniłam uśmiech.
- Co cię tak bawi? – zapytałam, podczas gdy moje palce ślizgały się po gładkiej skórze jego brzucha.
- Tak sobie myślałem, że… potrzebujemy większej wanny. – Podniosłam jedną brew, a on kontynuował: – Chociaż nie, basen byłby znacznie lepszy. Niepraktyczny, ale dałby nam dużo więcej miejsca… - Westchnął uradowany i zamknął oczy, jakby próbował sobie coś wyobrazić.
- Basen… - powtórzyłam, zastanawiając się, co miał na myśli.
Moje oczy nagle się poszerzyły, kiedy zrozumiałam, o co mu chodzi: dlaczego chciał wymienić wannę na większą, dlaczego rozważał zbudowanie basenu w ogródku. Sapnęłam na wspomnienie naszych wcześniejszych podwodnych zajęć.
- Carlisle! – wykrzyknęłam zaskoczona i wiedziałam, że gdybym mogła się rumienić, teraz moja twarz miałaby odcień głębokiej czerwieni.
Otworzył oczy i zamrugał. Uśmiechnął się jeszcze bardziej i odepchnął nogę od ziemi mocniej niż to robił zazwyczaj. Hamak zakołysał się gwałtownie, przez co musiałam przycisnąć się do Carlisle’a, aby uniknąć upadku.
Niespodziewanie grube, białe liny rozerwały się i spadliśmy na miękki piasek, zagubieni w plątaninie własnych rąk i nóg. Roześmiał się głośno, a ja po chwili, kiedy początkowe oszołomienie już minęło, dołączyłam do niego.
Rozdział V
Kiedy słońce rozpoczęło swoją wędrówkę ku horyzontowi, Carlisle wrócił na łódkę, słusznie podejrzewając, że Alice i Jasper zaopatrzyli ją w dodatkowy hamak. Podczas gdy ja siedziałam na plaży, wciąż śmiejąc się ze sposobu, w jaki spadliśmy na ziemię, mój mąż zawiązał znaleziony na pokładzie niebieski kawałek siatki między dwoma solidnymi, grubymi palmami.
- Nie wiem, czy powinienem być szczęśliwy, czy zażenowany, wiedząc, że Alice przewidziała tę sytuację – rozważał, siadając zwinnie koło mnie.
Kiedy byłam już w stanie powstrzymać chichot, poklepałam lekko jego nogę i obiecałam:
- Porozmawiam z nią, kiedy wrócimy. Doceniam jej talenty, ale chyba będę musiała poprosić, aby nie patrzyła zbyt dokładnie w przyszłość dotyczącą mnie, ciebie lub nas, kiedy jesteśmy nadzy.
Prychnął gwałtownie, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co zobaczyła Alice; nie potrafiłam powstrzymać głośnego, nieco histerycznego śmiechu.
Po chwili dołączył do mnie, również dostrzegając absurd i nietypowość tej sytuacji. Rozciągnął się na piasku, kładąc głowę na moich kolanach. Instynktownie zaczęłam przeczesywać palcami jego złote włosy.
- Przepraszam, że nie mamy tutaj żadnego normalnego zakwaterowania… Niestety musimy ograniczyć się do piasku, hamaku albo łodzi – powiedział cicho.
- Nie dbam o zakwaterowanie – przerwałam, rozglądając się badawczo wokół siebie i oceniając warunki noclegowe wyspy. – Chociaż nie mam nic przeciwko temu, aby po zmroku przenieść się na łódź.
Carlisle zachichotał. Jestem pewna, że przewidział moją prośbę. To był słabo chroniony sekret – trudno się spodziewać, bym miała jakieś tajemnice, gdy w pobliżu ciągle przebywali wróżka przepowiadająca przyszłość i jej brat czytający w myślach.
Sprzęt wykorzystywany przez ludzi do biwakowania, który kupiliśmy, aby stworzyć pozory normalności i asymilować się z otoczeniem, nie był tylko zwykłym eksponatem. Większość mojej rodziny lubiła spędzać noce na zewnątrz pod gołym niebem, bez żadnej ochrony – nawet w postaci dachu płóciennego namiotu, – ale ja za tym nie przepadałam. Wampir czy nie, nadal byłam zwykłą kobietą, a jedynym stworzeniem, któremu pozwalałam po sobie pełzać, był mój mąż.
- Esme, wiem, że warunki nie są idealne… dalekie od tych, do których jesteś przyzwyczajona…
- Cicho – rozkazałam i pochyliłam nieznacznie głowę, by pocałować go lekko w usta. – Za bardzo się o mnie martwisz, kochanie. Zajmowałam się już budową domu, który nie miał nawet fundamentów. Jeżeli miałabym być szczera, nie wiem, czy jestem bardziej podekscytowana faktem posiadania przez ciebie wyspy, czy zbliżającą się nad nią pracą. – Moje ręce znieruchomiały, kiedy spojrzałam się na jego twarz z ciekawością. – Carlisle… Nigdy nie wspominałeś o pomyśle nabycia wyspy i jestem pewna, że gdybyś to rozważał wcześniej, Edward by coś powiedział. Jak długo już ją masz?
Niespodziewanie zakaszlał - co było zachowaniem naturalnym dla ludzi, ale nie wampirów - i potarł lekko swoją skórę na wysokości żeber; wydawał się być podenerwowany.
- No cóż, jeżeli o to chodzi… - zaczął.
- Carlisle? – ponagliłam, nagle i zupełnie niewytłumaczalnie zaniepokojona.
- Nie jestem jej właścicielem. Ty jesteś. Masz ją dokładnie od tygodnia – powiedział pośpiesznie i zamarł, jakby czekał na moją reakcję.
Patrzyłam się na niego w szoku, rozszerzając oczy i otwierając usta.
I wtedy krzyknęłam:
- Jestem właścicielką tej wyspy?
Usiadł szybko i przybliżył swoją twarz do mojej. Wyglądał na trochę przestraszonego.
- Tak, jesteś właścicielką tej wyspy.
- Jak? Dlaczego? Co…? – szeptałam zdezorientowana.
- Tydzień temu kupiłem dla ciebie wyspę – zaczął ostrożnie. – Ale to się zaczęło jeszcze wcześniej, widzisz… - mówił, chwyciwszy moje ręce, próbując powstrzymać ich nerwowe skręcanie, którego nie byłam w pełni świadoma.
- Wyspa? Koncepcja posiadania własnej wyspy jest po prostu… szalona! Kto kupuje wyspę jako prezent? – spytałam słabo. Z jakiegoś powodu potrafiłam wyobrazić sobie Carlisle’a jako właściciela wyspy, ale nie umiałam zaakceptować siebie w tej roli. To był czysty absurd.
Uśmiechnął się nieznacznie.
- Najwidoczniej znalazł się ktoś taki. Proszę, pozwól mi wyjaśnić…
Kiwnęłam głową.
- Około dwóch tygodni temu – wyszłaś wtedy z domu, aby wybrać farby do ścian i odpowiednie materiały do kładzenia podłóg – Alice… wtargnęła do mojego gabinetu. Dała mi niewielki kawałek papieru złączony spinaczem z kolorową fotografią. Na kartce napisano jakieś numery – trzy kombinacje liczb. Natychmiast rozpoznałem pierwszą z nich... Współrzędne geograficzne, szerokość i długość. Drugi zbiór cyferek był ceną…
- Ile? – wysapałam.
- O nie – odparł, kręcąc głową. – Tego ze mnie nie wyciągniesz i nie myśl, że Edward albo Alice coś ci powiedzą. Nie przejmuj się ceną. – Kąciki jego ust nieznacznie się podniosły, kiedy pochylił się i szybko mnie pocałował. – Jesteś tego warta. Na czym to ja skończyłem?
- Cyferki – wyszeptałam.
- Ach tak. Trzecia kombinacja była numerem telefonu. Pamiętam, że Alice aż podskakiwała, ucieszona i podekscytowana jednocześnie…
- Ona zawsze skacze, Carlisle.
- Nie przerywaj mi, kochanie – poprosił łagodnym głosem, przykładając palec do moich ust. – Próbuję zainteresować cię historią kupna tej wyspy, nie utrudniaj mi tego. W każdym razie… Podskakiwała nieco energiczniej niż zwykle i zacząłem się bać, że podłoga nie wytrzyma jej ciężaru. Chciałem się dowiedzieć, skąd ma tę kartkę i co dokładnie mam z nią zrobić.
- Kup ją – odparła, ignorując pierwszą część pytania. – Dla Esme.
- Co dokładnie mam kupić dla Esme? – Alice wyglądała na nieco podirytowaną, kiedy wskazywała palcem na kolorową fotografię, dołączoną do kombinacji numerów.
- To – odparła. – Właśnie to kupujesz dla Esme. Wyspę, Carlisle – powiedziała, jakby to było oczywiste.
- Ale dlaczego mam kupić Esme wyspę?
Znowu weszłam mu w słowo.
- Nie chciałeś kupić mi wyspy, Carlisle? – spytałam, udając zranioną.
- Co ci mówiłem o przerywaniu, kochanie? – gderał, ale efekt podirytowania został zniweczony przez lekki uśmiech błąkający się po jego twarzy. – Alice rzuciła mi spojrzenie, którego nigdy nie zapomnę. Dziwne, że jeszcze żyję… egzystuję. Położyła ręce na biodrach i warknęła: A dlaczego miałbyś jej nie kupować?
Uśmiechnęłam się szeroko. Wspaniale naśladował ostry, groźny szczebiot Alice.
- Będę musiała jej później jakoś podziękować. Może zabiorę ją na zakupy do Nowego Jorku… albo Paryża…
Popatrzył się na mnie wyraźnie zirytowany.
- Mogę kontynuować?
- Och tak, oczywiście – zachęciłam go.
- Powiedziała: Kupujesz wyspę, bo Esme tego chce… No cóż, tak naprawdę nie chce tej wyspy. Ale jeszcze nie wie, że jej chce, więc skąd miałaby wiedzieć, że jednak jej nie chce? Tu nie chodzi o wyspę, tylko o to, by gdzieś wyjechać… w miejsce, w którym nie ma deszczu. Wspominałam, że będzie padało, długo i obficie? Jeżeli nie, to teraz o tym mówię. Będziesz potrzebował nowej pary butów. Mogę ci je kupić!
Zaśmiałam się; Carlisle posłał mi ciepłe spojrzenie.
- Żałuję, że nie mogłaś jej zobaczyć… Jak udało nam się przetrwać bez niej te kilka lat?
Uśmiechnęłam się.
- Nie mam pojęcia…, Co było potem?
- Powolnym, władczym ruchem wskazała ponownie na fotografię i rozkazała: Kup ją, Carlisle. Będziesz zadowolony, że to zrobiłeś. No cóż, chyba nie zareagowałem tak, jakby tego oczekiwała, bo chwilę później wciskała mi w rękę słuchawkę telefonu. Na co czekasz? Dzwoń! Powiedz im, że chcesz ją kupić! Więc tak zrobiłem.
Byłam trochę oszołomiona.
- Po prostu… zadzwoniłeś do kogoś… i kupiłeś wyspę? Naprawdę można coś takiego zrobić przez telefon?
Wzruszył ramionami.
- Chyba tak. Mnie się udało.
Patrzyłam się na niego, kręcąc głową z niedowierzaniem. Kupił wyspę. Kupił dla mnie wyspę. Ponieważ chciałam uciec od deszczu.
Jestem właścicielką wyspy.
- Poczekaj! To moja wyspa, tak?
Pokiwał głową, a ja zmrużyłam oczy.
- Więc nie mógłbyś jej zwrócić, nawet gdybyś chciał to zrobić, ponieważ nie jesteś właścicielem? – warknęłam.
Ponownie przyznał mi rację i miał na tyle dużo zdrowego rozsądku, by okazać skruchę.
- Powinienem ci się do czegoś przyznać… Kupując wyspę, musiałem ją nazwać.
- Nazwałeś moją wyspę – narzekałam, wyrywając swoje ręce z jego uścisku i uderzając go lekko w ramię. – Nazwałeś moją wyspę! Co zrobisz, jeżeli nie spodoba mi się twoja nazwa?
Ponownie chwycił moje ręce i przyciągnął mnie do siebie. Teraz stałam do niego tyłem, oglądając chowającą się w oceanie kulę światła.
- Myślę, że jednak ci się spodoba.
Prychnęłam z powątpiewaniem.
- Więc jak? Jak nazwałeś moją wyspę? – zażądałam odpowiedzi.
Wyprostował prawe ramię, zakreślając nim niewielki łuk w powietrzu.
- Isle Esme.*
- Nazwałeś… nazwałeś ją po mnie? – szepnęłam, niewiarygodnie wzruszona. Obróciłam się na pięcie i zachłannie przycisnęłam jego usta do moich.
* Postanowiłam nie tłumaczyć nazwy wyspy.
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]