Jack Higgins - Sean Dillon 01 - Hiena, eBook, Jack Higgins
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
J
ACK
H
IGGINS
HIENA
C
YKL
:
S
EAN
D
ILLON TOM
1
P
RZEŁO¯YŁA
M
AŁGORZATA
S
OCHA
Tytuł oryginału Eye ofthe Storm
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Wiej¹ wiatry niebios.
Czyñcie swoj¹ powinnoœæ.
Niech Bóg bêdzie z wami.
Wiadomoœæ zakodowana, radio irackie, Bagdad, styczeñ 1991
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Pamiêci mego dziadka Petera Bella,
Atak moŸdzierzowy na Downing Street 10, podczas spotkania sztabu wojennego
o dziesi¹tej rano we wtorek, 71utego 1991, przeszedł do historii. Nigdy nie został
całkowicie wyjaœniony. Byæ mo¿e było to tak...
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
Rozdział I
Zapadł zmrok, gdy Dillon wyłonił siê z zaułka i zatrzymał na rogu. Jak na
styczeñ w Pary¿u, było wyj¹tkowo zimno, padał deszcz ze œniegiem. Dillon miał na
sobie dwurzêdow¹ kurtkê, czapkê z daszkiem, d¿insy i wysokie buty; wygl¹dał
zupełnie jak marynarz z jednej z rzecznych barek, przebywaj¹cy na przepustce. Nie był
jednak marynarzem.
Zapalił papierosa i przez moment stał w cieniu, spogl¹daj¹c na drug¹ stronê
wybrukowanego rynku, w kierunku oœwietlonej małej kawiarenki. Po chwili cisn¹ł
niedopałek, wepchn¹ł dłonie głêboko w kieszenie i ruszył przed siebie.
Dwóch mê¿czyzn, stoj¹cych w ciemnej bramie, obserwowało go. Jeden z nich
szepn¹ł:
- To musi byæ on.
Zrobił krok naprzód, ale drugi mê¿czyzna przytrzymał go.
- Zaczekaj, a¿ wejdzie.
Dillon, maj¹c zmysły niezwykle wyczulone przez lata ¿ycia pełnego
niebezpieczeñstw, był œwiadomy ich obecnoœci, lecz nie dał tego po sobie poznaæ.
Zatrzymał siê przy wejœciu, wło¿ył lew¹ dłoñ pod kurtkê i namacał walthera,
wetkniêtego za pasek spodni, nastêpnie otworzył drzwi i wszedł do œrodka.
Po tej stronie rzeki lokale takie jak ten wygl¹dały podobnie: kilka stołów i krzeseł,
bar z cynkowym blatem, za nim rz¹d butelek przed popêkanym lustrem. Wejœcie na
zaplecze przesłaniała o-zdobna kotara.
Barman, stary mê¿czyzna z siwymi w¹sami, ubrany w kurtkê z alpaki z
postrzêpionymi rêkawami i w koszulê bez kołnierzyka, odło¿ył gazetê i wstał.
- Słucham pana?
Dillon rozpi¹ł kurtkê i poło¿ył czapkê na barze. Nie był wysoki, miał nie wiêcej
ni¿ sto szeœædziesi¹t piêæ centymetrów wzrostu. Był blondynem. Barman nie zauwa¿ył,
jaki kolor miały jego oczy, ale były tak zimne, ¿e mê¿czyzna zadr¿ał przestraszony.
Wtedy Dillon uœmiechn¹ł siê. Zmiana była zdumiewaj¹ca, nagle te oczy wyra¿ały
¿yczliwoœæ. Odezwał siê doskonałym francuskim.
- Znalazłoby siê coœ takiego jak butelka szampana?
Starzec spojrzał zdziwiony.
- Szampan? Pan chyba ¿artuje. Mam jedynie dwa gatunki wi na. Czerwone i
Postawił na barze po butelce. Było to kiepskie wino, a butelki miały nakrêtki
zamiast korków.
- W porz¹dku - odparł Dillon. - Mo¿e byæ białe. Poproszê szklankê.
Zało¿ył czapkê i usiadł pod œcian¹ przy stole, sk¹d mógł obserwowaæ zarówno
wejœcie, jak i zaplecze. Otworzył butelkê, nalał trochê wina do szklanki i spróbował.
białe.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Kiedy było winobranie? W zeszłym tygodniu? - spytał bar mana.
- Słucham? - Starzec był wyraŸnie zakłopotany.
- Niewa¿ne. - Zapalił papierosa, oparł siê wygodnie i czekał.
Mê¿czyzna stoj¹cy tu¿ za kotar¹ i wygl¹daj¹cy przez szparê przekroczył
piêædziesi¹tkê. Był œredniego wzrostu, a na jego twarzy malowała siê rezygnacja.
Futrzany kołnierz ciemnego płaszcza postawił dla ochrony przed zimnem. Ze złotym
rolexem na rêce wygl¹dał na ciesz¹cego siê powodzeniem biznesmena, którym był w
pewien sposób, poniewa¿ pracował jako attache handlowy w radzieckiej ambasadzie w
Pary¿u. Był tak¿e pułkownikiem w KGB. Nazywał siê Josef Makiejew.
Młodszy, ciemnowłosy mê¿czyzna w eleganckim wełnianym płaszczu, nazywał
siê Michael Aroun. Spogl¹daj¹c koledze przez ramiê, wyszeptał po francusku:
- Zabawne. To nie mo¿e byæ nasz człowiek. Nie wygl¹da na to.
- Powa¿ny bł¹d, który popełniło wielu, Michaelu - odrzekł Makiejew. - Czekaj i
Kiedy otwarto drzwi, zabrzêczał dzwonek. Razem z deszczem do œrodka weszło
dwóch mê¿czyzn, tych samych, którzy czekali w bramie, kiedy Dillon przemierzał
rynek. Jeden z nich miał ponad metr osiemdziesi¹t, brodê i okropn¹ bliznê koło
prawego oka. Drugi był ni¿szy; obaj mieli na sobie dwurzêdowe kurtki i drelichy.
Wygl¹dali na takich, co sprawiaj¹ kłopoty. Stanêli przy barze. Barman wystraszył siê.
- Spokojnie - powiedział młodszy. - Chcemy siê tylko napiæ.
Olbrzym odwrócił siê w kierunku Dillona.
- Wygl¹da na to, ¿e mamy ju¿ drinka. - Podszedł do stołu i wy pił zawartoœæ
szklanki Dillona. - Nasz przyjaciel nie ma nic przeciw temu, prawda?
Nie wstaj¹c z miejsca, Dillon lew¹ stop¹ kopn¹ł brodacza w kolano. Mê¿czyzna
upadł ze zduszonym krzykiem, chwytaj¹c siê stołu. Dillon poderwał siê. Brodacz
usiłował siê podnieœæ, a jego przyjaciel wyj¹ł rêkê z kieszeni, otwieraj¹c równoczeœnie
nó¿ o w¹skim ostrzu. Dillon uniósł dłoñ z waltherem.
- Łapy na bar. Jezu, ludzie tacy jak wy nigdy siê niczego nie na ucz¹, prawda? A
teraz postaw tê kupê gnoju na nogi i zje¿d¿ajcie st¹d, póki jestem w dobrym humorze. A
propos, bêdziecie musieli zło¿yæ wizytê na ostrym dy¿urze w najbli¿szym szpitalu.
Chyba przestawiłem mu rzepkê.
Ni¿szy mê¿czyzna podszedł do kumpla i podniósł go z trudem. Stali tak przez
chwilê, a brodacz krzywił siê z bólu. Dillon podszedł do drzwi i otworzył je. Padał
deszcz.
Kiedy wychodzili, powiedział:
- ¯yczê dobrej nocy. -1 zamkn¹ł drzwi.
Trzymaj¹c walthera w lewej dłoni, zapalił papierosa zapałk¹ le¿¹c¹ na barze i
uœmiechn¹ł siê do przera¿onego barmana.
- Nie denerwuj siê, tatuœku, to nie twoja sprawa - rzucił, opie raj¹c siê o blat. -
Dobra, Makiejew, wiem, ¿e tu jesteœ, poka¿ siê!
patrz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]