Janusz Leon Wiśniewski- Zespoły napięć, POCZYTNIK ;), Romanse
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Janusz Leon Wiśniewski
Zespoły Napięć
Copyright © Janusz Leon Wiśniewski
2002,2004
Projekt okładki Maciej Sadowski
Redakcja Jan Koźbiel
Redakcja techniczna Elżbieta Babińska
Korekta Jadwiga Piller
Łamanie Małgorzata Wnuk
ISBN 83-7337-887-1
Wydawca
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa
Drukarnia Naukowo-Techniczna Spółka Akcyjna
03-828 Warszawa, ul. Mińska 65
1
Arytmia
Cewnik katedy ma długość około 110 cm i średnicę 0,42 milimetra i jest wykonany z
poliuretanu. Do końcówki cewnika przymocowana jest elektrodą w postaci 4-milimetrowej
igły. Każda elektroda jest znaczona unikalnym numerem. Jego elektroda miała numer
18085402350. Lekarze na ogół nie znają tego numeru, ale księgowi w klinikach muszą
go znać, aby zaksięgować ją w rubryce „amortyzacja aparatury”. Elektroda katedy
amortyzuje się po trzech zabiegach. W Ministerstwie Zdrowia ustalono, że można
wepchnąć elektrodę do trzech serc i potem można ją „zdjąć ze stanu”. Gdy operacja
zakończy się zgonem pacjenta, elektrodę zdejmuje się ze stanu przed upływem okresu
amortyzacji ustalonym na trzy zabiegi. Zdjęcie przed upływem okresu amortyzacji należy
„udokumentować aktem zgonu pacjenta”. Katedę wprowadza się w tętnicę udową w
okolicy prawej pachwiny.
On miał wypchniętą tętnicę udową prawej pachwiny. Całowałam to miejsce wiele razy,
więc wiem. Zawsze, gdy dotykałam go tam wargami lub językiem, kładł dłonie na mojej
głowie, powtarzał szeptem moje imię i drżał. Czasami delikatnie, a czasami mocno
uciskał różne miejsca na mojej głowie. Ale tylko lewą dłonią. Prawą przesuwał w tym
czasie wzdłuż moich włosów. Nigdy go nie zapytałam, jaki koncert grał lub słyszał w
swojej wyobraźni, gdy to robił. Wiem, że aby mnie nie zranić, zaprzeczyłby. Wiem także,
że byłoby to kłamstwo. Zawsze przecież przegrywałam z jego muzyką. W łóżku także.
On nawet mnie rozbierał tak, jak gdyby wyciągał swoje skrzypce z futerału. Z
namaszczeniem, uroczyście. Dokładnie tak jak to robi skrzypek, który gładzi swój
instrument, muska palcami po smagłym drewnie, strzepując jakieś zupełnie niewidoczne
pyłki, tylko jemu znane. Potem patrzy na skrzypce. To spojrzenie jest chyba
najpiękniejsze. On także na mnie nagą tak patrzył. Jak na swoje skrzypce przed wielkim,
najważniejszym koncertem. I chociaż wiedziałam, że mnie tym koncertem zachwyci,
odurzy i spełni, czułam, że nawet gdy będzie ejakulował we mnie, to usłyszy przy tym nie
mój krzyk i nie mój płacz, ale jakiś cholerny kontrapunkt. Bo dla niego także łóżko było
salą koncertową.
Słyszałam jego oddech, szum smyczka równo prowadzonego po strunie. Tak jakby
wkradł się do mojej duszy i delikatnie dmuchnął u nasady włosów. Od tej pory wszystko
było wspólne: oddechy, czas, powietrze, ciało. I wcale nie chodziło o powolne, altowe,
wibrujące dźwięki. Gdzieś spoza szybkich, dokładnych, mocnych dźwięków słychać było
tęsknotę i namiętność. Najpierw solista, piano, eksponował temat. Nasze spojrzenia
spotykały się gdzieś w środku sali, przekazując sobie tempo, ekspresję, kolor.
Rozbrzmiewało tutti orkiestry, las smyczków w idealnie równym tempie zmieniał kierunek,
podniecenie wzrastało tym szybciej, im głośniej i bardziej żywiołowo łączyły się wszystkie
brzmienia. Na koniec tylko on, skrzypek, i ja, w doskonałym konsonansie, jednakowo
zdyszani. Przeżywamy coś tak bardzo potrzebnego, niezapomnianego dla wysuszonego,
2
oczekującego pragnienia siebie. Tyle że ja u końca drogi stapiałam się w jedność tylko z
nim, podczas gdy on z ostatnim finałowym taktem...
Kateda wepchnięta poprzez elastyczną plastikową koszulkę umieszczoną w punkcie
nakłucia tętnicy udowej wędruje powoli do serca. Najpierw do prawej komory, potem do
prawego przedsionka. Stamtąd musi przebić się do lewego przedsionka. W lewym
przedsionku zbliża się ją do ujścia żyły płucnej i prądem o częstotliwości radiowej
rozgrzewa się jej końcówkę do około 60-70 stopni Celsjusza. Uzyskana w ten sposób
temperatura jest wystarczająca do tego, aby oparzyć ścianki żyły płucnej i skoagulować -
jak oni to nazywają - jej tkankę, czyli po prostu utworzyć blizny, które mają zatrzymać
zaburzone przewodnictwo elektryczne powodujące arytmię.
Blizny.
Jego blizna pękała, gdy zobaczyłam go pierwszy raz. Dwa lata temu.
Wyszłam z akademika około czwartej nad ranem. Ktoś wrócił akurat z Amsterdamu i
przywiózł „rośliny”. Albo wypiłam zbyt dużo wina i inhalowałam zbyt głęboko, albo ten
cannabis był nasączony jakąś twardą syntetyczną chemią. Miałam katastroficzny „trip”.
Głucha ciemna bezgraniczna przestrzeń przecięta w poprzek białą szeroką strugą
parującego gorącego mleka wpływającego do moich ust. Parzyła mi wargi i podniebienie,
przepływała przeze mnie, zatrzymywała się w przełyku, przedostawała się do piersi,
podnosiła je do góry, rozrywając mój stanik, i wracała, aby wytrysnąć fontanną pomiędzy
moimi udami. Nie była już biała. Zmieszana z krwią nabrała różowego koloru. Gdy
zaczęłam się krztusić i dusić, nie nadążając połykać tego mleka, wybiegłam tak jak
stałam z pokoju. Czułam przeszywający ból w podbrzuszu. Dostałam okres. Przez lasek
otaczający akademik, potykając się o zaspy zmarzniętego śniegu, dotarłam do ulicy. Gdy
nadjechał tramwaj, po prostu wsiadłam.
Siedział z zamkniętymi oczami w pierwszym porannym niedzielnym tramwaju. Lewą
stronę twarzy oparł o zaszronioną brudną szybę, zostawiając na niej zaparowany
nieregularny ślad po swoim ciepłym oddechu. Rękami obejmował futerał skrzypiec. Tak
jak gdyby trzymał dziecko w ramionach. Na prawym policzku miał szeroką bliznę.
Tramwaj ruszył. Stanęłam naprzeciwko niego i wpatrywałam się w tę bliznę. Narkotyczny
omam nie mijał. Widziałam, jak blizna powoli pęka, rozsuwa się niczym czyjeś
nienaturalnie wąskie sine wargi i wypełnia powoli krwią. Wyjęłam chusteczkę z kieszeni
spodni, uklękłam przed nim i przyłożyłam chusteczkę do tej blizny, aby zatrzymać wypływ
krwi. Otworzył oczy. Dotknął mojej dłoni przyciśniętej do jego policzka. Przez chwilę nie
puszczał jej, gładząc delikatnie moje palce.
- Przepraszam...
- Zasnąłem. Proszę, niech pani usiądzie. Wstał i ustąpił mi miejsca. W pustym tramwaju.
Tramwaj pędził jak oszalały. Na kolejnym zakręcie upadłam na zabłoconą podłogę. Nie
3
mogłam podnieść się z kolan. Zauważył to. Wsunął ostrożnie skrzypce pod siedzenie,
przy którym klęczałam, po czym, obejmując w pasie, posadził mnie ostrożnie na
tramwajowej ławce. Zdjął swoją czarną skórzaną kurtkę i okrył mnie nią.
- Dokąd pani jedzie? - zapytał cicho.
- Do domu - odpowiedziałam, próbując przekrzyczeć pisk kół hamującego tramwaju. -
Masz bliznę na policzku - uśmiechnęłam się - ale już nie krwawi...
Wysiedliśmy na następnym przystanku. Zatrzymał taksówkę. Odprowadził mnie pod
drzwi mojej stancji. Następnego dnia pojechałam oddać mu kurtkę. Wpuściła mnie do
mieszkania jego macocha. Nie zauważył mnie, gdy wsunęłam się cicho do jego pokoju.
Stał pod oknem odwrócony plecami do drzwi. Grał na skrzypcach. Szaleńczo. Całym
sobą. Słuchałam, nie mogąc oderwać wzroku od jego prawej ręki prowadzącej smyczek.
Nie potrafię dzisiaj nazwać tego, co czułam w tamtym momencie. Oczarowanie?
Bliskość? Intymność? Muzykę? Wiem tylko, że tuliłam z całych sił do siebie jego kurtkę i
wpatrywałam się w jego prawą rękę.
Skończył grać. Odwrócił się. Wcale nie zdziwił się, że jestem w jego pokoju. Jak gdyby
wiedział, że tam stoję. Podszedł do mnie tak blisko, że dostrzegłam kropelki potu na jego
twarzy. Był jak w jakimś transie. Płakał.
- Tylko moja matka dotykała tak mojej blizny jak pani tam w tramwaju - powiedział,
patrząc mi w oczy.
Dwa tygodnie później przestał mówić do mnie per pani. Miesiąc później nie mogłam
przypomnieć sobie życia „przed nim”. Po pół roku byłam jak obłąkana, gdy wyjeżdżał ze
swoją orkiestrą i przez kilka godzin nie odbierał komórki.
Dwudziestego ósmego czerwca, w sobotę rozebrał mnie po raz pierwszy. I patrzył na
mnie. Przeglądałam się w jego oczach. Jak księżniczka w zwierciadle. Wtedy jeszcze
było mi zupełnie obojętne, że on widział mnie poprzecinaną pięciolinią...
Nie miałam orgazmu tamtej nocy. Ale i tak doskonale wiedziałam, jak się to czuje mieć go
z nim. Pamiętałam to, tak jak pamięta się swój pierwszy wielki wstyd z dzieciństwa...
O północy trzydziestego kwietnia stał zdyszany pod drzwiami mojej stancji. Zaczynał się
dzień moich urodzin. Nawet nie zapytał, czy chcę z nim jechać. Taksówka czekała na
dole. Kazał kierowcy zatrzymać się przed małym kościołem na Mokotowie. Miał ze sobą
skrzypce. Weszliśmy boczną nawą do zupełnie ciemnego kościoła. Bałam się, gdy
zostawił mnie samą w ławce naprzeciw ołtarza. Zapalił świece stojące na marmurowym
blacie. Nuty oparł o jeden ze świeczników. Wyciągnął skrzypce i stanął po krzyżem.
Zaczął grać. To było coś więcej niż dotyk.
4
O wiele bardziej przenikające. Czułam fizyczne podniecenie. Z każdym taktem bardziej
wyraźne. Gdy zamykałam oczy, dotykał mnie zamkniętej za nagością, słowami, światłem.
Wilgotniałam, czując ciepło pomiędzy moimi udami. W ciemnej sali zimnego
opustoszałego kościoła.
Zanim skończył, stało się to trzy razy.
Podczas zabiegu ablacji żyły płucnej igła przebywa w sercu kilka godzin i jej ruch w
naczyniach krwionośnych, jak i w sercu, obserwowany jest na monitorze rentgenowskim.
Aby uniknąć powikłań zakrzepowo-zatorowych, już na kilka dni przed zabiegiem podaje
się pacjentowi środki zmniejszające krzepliwość krwi. Przy ukierunkowanej na żyłę
płucną ablacji rzadko poszukuje się w sercu innych ośrodków arytmii i koaguluje
przeważnie jedynie tkankę żyły płucnej. Podczas zabiegu pacjent znajduje się w pozycji
leżącej i jest cały czas przytomny. Ponieważ możliwe jest wystąpienie przejściowego
bloku przedsionkowo-komorowego, przez cały czas trwania zabiegu zabezpiecza się
stymulację serca czasową elektrodą endokawitarną. Ewentualne zaburzenia oddechu
reguluje się na bieżąco aparatem tlenowym.
Często, gdy leżeliśmy przytuleni do siebie, kładłam głowę na jego piersiach. Gładził
delikatnie moje włosy, a ja słuchałam jego bijącego serca. Nigdy nie wysłuchałam żadnej
arytmii. Gdy zasypiał, patrzyłam godzinami na niego, jak oddychał miękko i spokojnie.
Czasami na moment jego oddech przyśpieszał i wargi rozchylały się lekko. I wtedy
chciałam być w jego głowie. Wtedy najbardziej...
Ablacja jest zabiegiem leczniczym o bardzo wysokiej skuteczności, lecz mogą po niej
ponownie wystąpić zaburzenia rytmu. Jeżeli leczenie farmakologiczne zaburzeń rytmu
jest nieefektywne, zabieg ablacji może być powtórzony. Wyłączona jest z tego jednakże
ablacja żyły płucnej!
Miał chore serce. Ukrywał to przed światem. Ukrył to przede mną. Wstydził się tego tak
samo, jak dojrzewający chłopcy wstydzą się swojej mutacji lub tego, że mają pryszcze na
twarzy. Dowiedziałam się, że jest chory, przypadkiem. Wyjechał na kilka dni z orkiestrą
do Hanoweru. Tuż przed Wigilią. Naszą pierwszą wspólną Wigilią. Jego ojciec z
macochą i jego przyrodnią siostrą spędzali święta w Szwajcarii.
Kupiłam choinkę. Mieliśmy spędzić we dwoje Wigilię u niego w mieszkaniu i następnego
dnia pojechać do moich rodziców do Torunia. Sprzątałam jego pokój. Zebrałam leżące na
podłodze zapisane jego ręką partytury i chciałam schować je do szuflady jego biurka.
Szuflada była wypchana różowymi wydrukami elektrokardiogramów.
Miał w tej szufladzie ponad trzysta sześćdziesiąt elektrokardiogramów!
Wystawionych przez szpitale z większości miast w Polsce. Ale także z Niemiec, Włoch,
Czech, Francji, Hiszpanii i USA. Oprócz tego były tam wypisy z kilkunastu szpitali,
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]